Wczoraj, w przededniu fazy głównej Australian Open, media podgrzewały atmosferę doniesieniami o konflikcie pomiędzy graczami a federacjami tenisowymi, a także o podziałach pomiędzy samymi graczami. Chodzi o przeładowany imprezami kalendarz. Nie wiem, czy wiecie, ale zawodnicy o wysokich rankingach mają obowiązek grania w turniejach pewnej rangi. Do tego dochodzą turnieje o duże pieniądze, w których grać trzeba dla kasy po prostu, i tak imprez, w których wystąpić trzeba, robi się sporo i bohaterowie są zmęczeni.
Jak się okazuje, nie wszyscy. Strajkowe zapędy kolegów skrytykował Roger Federer. Na krytykę ze strony Federera odpowiedział Rafael Nadal, który powiedział, że Federer tylko zgrywa dżentelmena, którym jednak nie jest, i jak większość jest innego zdania, to chyba ta większość ma rację. Dosyć karkołomne rozumowanie, któremu jednak socjaliści pokroju Hitlera na pewno by przyklasnęli. Mi do głowy przyszła śmieszna myśl - strajk multimilionerów firmują Nadal i Djokovic, dwaj przedstawiciele krajów południa Europy, pogrążonego w kryzysie ekonomicznym, spowodowanym między innymi tym, że rządy robiły to, czego chciała większość, a nie to, co było dobre dla kraju, gdzie słowo ekonomia łączy się nierozerwalnie ze słowami maniana i sjesta. Za tym, żeby doceniać to, co się ma, nie robić szopki z tego, że się haruje, ale w zamian dostaje miliony dolarów, jest przedstawiciel Szwajcarii, kraju w bardzo dobrej kondycji ekonomicznej, w którym się nie strajkuje, tylko pracuje. Przypadek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz