czwartek, 28 lipca 2011

Koleje syna premiera

Dziś poczytałem sobie o wyjaśnieniach syna Donalda Tuska wobec sprawy, o której pisałem wczoraj. Pisze on, że jest specjalistą ds. kolei, że jechało kilku dziennikarzy, że nie chce nic ojcu zawdzięczać, ale ma prawo budować swoje życie. Ogólnie tłumaczenie wygląda tak - jako specjalista od kolei mogłem na tę konferencję do Chin pojechać.

Syn premiera nie zauważa w tych wyjaśnieniach prawdziwego problemu, który tu istnieje. Problemem nie jest to, że pojechał do Chin na konferencję. Problem tkwi w tym, że nie pojechał tam za swoje pieniądze ani za pieniądze swojej redakcji. Pojechał za pieniądze z państwowej kasy, do której klucze dzierży rząd jego ojca, i za pieniądze chińskiej firmy, która od rządu jego ojca otrzymała miliardowy kontrakt. To jest problem. I o tym młody Tusk nie pisze. Być może w ogóle tak na tę sytuację nie patrzy - co świadczy o degeneracji moralnej - w młodym wieku.

Swoją drogą, przypomina mi się, jak pierwsi dziennikarze śledczy polskiego Newsweeka opisywali po roku działalności swoje doświadczenia w tropieniu afer w naszym kraju. Pisali, że najbardziej poraził ich prymitywizm tych ludzi, którzy wprost mówili, że załatwią, co trzeba, tylko chcą tyle a tyle łapówki. Żadnych lekkich sygnałów, tylko brutalnie - prosto z mostu. Tu tak przecież też można byłoby się postarać - Agora dostałaby od PKP zlecenie na kampanię reklamową po trochę zawyżonych kosztach, a młody Tusk jako dziennikarz "Gazety Wyborczej" wyjechałby do Chin za pieniądze redakcji. To, że tak nie zrobiono, może świadczyć o tym, że finezja w korupcji w Polsce nie jest jeszcze potrzebna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz