Gdybym miał podsumować ją jednym słowem, byłoby to słowo: nużąca. Facet był malarzem, zanim popełnił tę powieść, i to widać. Namalował słowami. Ta książka jest jednak zbrodnią przeciwko zdarzeniom. To literatura oczyszczająca, jakaś terapia poprzez zapisywanie słów. I co z tego, że się umie formułować zdania, jak nie za bardzo się wie, co chce się powiedzieć.
Książka dla masochistów (że też wytrzymałem do ostatniej strony!), zawodowych literaturoznawców - i to chyba koniec listy odbiorców. Jeżeli ktoś z Was przebrnął przez pozostałe dwa tomy trylogii, niech napisze, czy dalej też było tak beznadziejnie.
Teraz czas na coś zdecydowanie lżejszego. Pratchett.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz