środa, 21 grudnia 2011
Uwaga, uwaga - nadchodzi...
Pierwszy zwiastun "Hobbita" w reżyserii Petera Jacksona (w kinach za rok).
wtorek, 20 grudnia 2011
Wenezuela część IV - Canaima
Canaima to jedna z głównych atrakcji turystycznych Wenezueli. Park narodowy, założony w 1962 roku, został w 1994 roku umieszczony na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Park położony jest w południowo-wschodniej części Wenezueli. Nie można do niego praktycznie dotrzeć lądem - łączność ze światem zapewniają awionetki, latające najczęściej na trasie Ciudad Bolivar - lotnisko polowe przy jeziorze Canaima. My również docieramy do niego tą drogą.
Park słynie z dwóch atrakcji - są to charakterystyczne płaskowyże, zwane tepui, wznoszące się na kilkaset metrów ponad otaczający je teren - o płaskich szczytach i prawie pionowych ścianach, oraz najwyższy wodospad świata, Salto Angel.
Park zamieszkują Indianie z plemienia Pemon, których jest ok. 15 tys. Z tego, co zrozumiałem, mają chyba wyłączność na obsługę ruchu turystycznego w parku, co jest ich głównym źródłem dochodu.
Lądujemy w Canaimie 21 stycznia - to nie jest dobry czas. Na przełomie listopada i grudnia w Wenezueli kończy się pora deszczowa i od tamtego czasu poziom wody w rzekach Canaimy opada - a by dotrzeć do wodospadu Salto Angel, trzeba przebyć wiele kilometrów w górę dwóch rzek, wijących się pomiędzy tepui. Normalnie o tej porze stan wód jest już zbyt niski, by móc łodziami do wodospadu dotrzeć - grudzień 2010 był jednak deszczowy i woda w rzekach zaczęła opadać później - przewodnicy informowali nas, że dwa dni przed naszym przybyciem udało się dotrzeć do wodospadu, chociaż droga zabrała im 6 godzin - w normalnych warunkach potrzeba jedynie czerech godzin. Zapada decyzja - próbujemy!
Następnego dnia wyruszamy ok. godz. 10. Z początku podróż jest dosyć przyjemna - łódź szybko mknie pod prąd szerokiej rzeki. Na pierwsze katarakty natykamy się już po kilkudziesięciu minutach. My omijamy je z głównym przewodnikiem, Kaiko, kilkukilometrową drogą w stepowym krajobrazie. Andrzejek łapie ogromnego konika polnego, pokazuje go Kaiko. Nasz przewodnik polubił Andrzejka, rezolutnego, wesołego blondynka z dalekiej Europy - zrywa po drodze źdźbła traw i wyplata z nich dla Andrzeja opaskę na czoło.
Wracamy na łodzie. Z czasem rzeka staje się coraz węższa, a kamienie, zalegające jej dno, coraz bardziej widoczne. Nasza łódź zaczyna haczyć o dno strumienia, trzej chłopacy, którzy stanowią jej załogę, wyskakują za burtę i przepychają ją przez mielizny. Po jakimś czasie przestaje to wystarczać - nie obędzie się bez naszej pomocy. Pada polecenie: "Guys out!". Dziewczyny zostają w łodzi, my wyskakujemy za burtę i pchamy łódź pod prąd wraz z naszymi przewodnikami.
Z każdym kilometrem jest coraz ciężej, nurt jest coraz gwałtowniejszy. Po kilkudziesięciu razach zaczyna brakować sił, by wdrapać się do łodzi - po to, by po kilku minutach wyskakiwać znowu za burtę. Zdarza się, że prąd porywa któregoś z nas - chwytamy się kurczowo rękami burty, a inni pomagają wciągnąć się na pokład. Nurt momentami jest tak silny, że przewodnicy stosują liny, by uniknąć zderzenia łodzi ze skałami.
Zbliża się noc i rośnie również niepokój naszych przewodników - nie spodziewali się, że będzie aż tak ciężko i że stracimy tyle czasu, by dotrzeć na miejsce.
Ostatnie kilometry pokonujemy w totalnej ciemności. Jesteśmy w dżungli, gdzie nie ma cywilizacji i żadnych źródeł światła. Przewodnicy oświetlają rzekę latarkami, widzimy w powietrzu jakieś świecące robaczki, na brzegu czasami jakąś poświatę - chyba roślin. Musimy pilnować, by nikt nie zginął - w szumie wody nie słyszelibyśmy jego krzyku, a w ciemności łatwo przeoczyć, że ktoś został porwany przez nurt. Do dziś ze strachem wspominam ostatnie kilkadziesiąt minut tej drogi. Nic na szczęście się nie dzieje - docieramy do obozu po dziesięciu godzinach drogi, zupełnie wyczerpani, przemoczeni - nie ma w co się nawet przebrać, nie przypuszczaliśmy, wyruszając, że przyjdzie nam cały dzień pchać łódź, brodząc po pas w wodzie.
Jemy kolację i zasypiamy w hamakach. Jeszcze przed zaśnięciem, nisko nad południowym horyzontem widzę na niebie Wielki Obłok Magellana.
Budzimy się następnego dnia - z bolącymi mięśniami. Dziewczyny, które nie były tak zmęczone podróżą, jak my, miały problemy z przespaniem nocy w hamaku - ja spałem jak kamień. Trzeba wbić się w mokre jeszcze rzeczy - jednak z terenu obozu widać już wodospad.
Salto Angel - wodospad anioła - chociaż tak naprawdę jego nazwa pochodzi od nazwiska odkrywcy, amerykańskiego pilota Jimmiego Angela, który jako pierwszy przeleciał nad nim samolotem w 1933 roku. W 1937 roku powrócił i próbował wylądować na szczycie tepui, z którego wypływa wodospad - samolot zarył jednak w grząskim gruncie. Zejście z płaskowyżu i powrót do cywilizacji zajęło Angelowi i załodze, wśród której była jego żona, 11 dni. O jego przygodach zrobiło się głośno i wodospad nazwano jego imieniem.
Jest to najwyższy wodospad na świecie. Spotyka się różne dane - swobodny spadek wody ma prawie 1000 metrów. Nie wygląda na tyle - robi wrażenie wąziutkiej, wysokiej strugi, w krystalicznie czystym powietrzu zawieszonej wzdłuż pionowej ściany góry. W uświadomieniu skali pomaga trochę obserwacja wody, która spada w jakimś onirycznie wolnym tempie.
Idziemy przez dżunglę do podstawy wodospadu. Moje skarpetki rozerwały się na strzępy na kamieniach poprzedniego dnia, do buta dostaje się piach, który boleśnie obciera mi stopy, zdejmuję więc obuwie i ostatnie kilkadziesiąt minut wspinaczki przez selwę pokonuję - wzorem Cejrowskiego - na bosaka.
Nie dochodzimy do głównego kotła, który ma głębokość 30 metrów, lecz do podstawy wypływającego z niego mniejszego wodospadu. Kąpiemy się w chłodnej, przezroczystej wodzie, która jeszcze przed chwilą spadała w najwyższą na świecie wodną przepaść.
Powrót czółnami do przystani Canaima jest łatwiejszy, niż podróż w górę rzeki, jednak i tak od czasu do czasu słyszymy znienawidzone "guys out!". Do wioski docieramy znowu po zmroku. Nikt po nas już nie wyruszy w kierunku Salto Angel aż do kolejnych deszczów.
Następnego dnia wybieramy się na krótką wycieczkę łodzią po lagunie do wodospadów na rzece Carrao. Te wodospady są niższe, za to szerokie, z bardzo dużym przepływem wody.
Wchodzimy pod ich kurtynę i podziwiamy lagunę przez welon wodny - w powietrzu wisi wilgoć z rozbitych o skały kropli, więc ubrania wilgotnieją.
To nasze pożegnanie z Canaimą - wracamy do osady. Andrzejek żegna się z naszym przewodnikiem Kaiko - dostaje od niego jego adres poczty elektronicznej - zdobycze cywilizacji dostępne w dżungli dzięki łączności satelitarnej. Awionetki zabierają nas na północ.
Laguna Canaima z lotu awionetki |
Park słynie z dwóch atrakcji - są to charakterystyczne płaskowyże, zwane tepui, wznoszące się na kilkaset metrów ponad otaczający je teren - o płaskich szczytach i prawie pionowych ścianach, oraz najwyższy wodospad świata, Salto Angel.
Rzeka Carrao, w tle jeden z tepui |
Park zamieszkują Indianie z plemienia Pemon, których jest ok. 15 tys. Z tego, co zrozumiałem, mają chyba wyłączność na obsługę ruchu turystycznego w parku, co jest ich głównym źródłem dochodu.
Jedna z mieszkanek Canaimy |
Lądujemy w Canaimie 21 stycznia - to nie jest dobry czas. Na przełomie listopada i grudnia w Wenezueli kończy się pora deszczowa i od tamtego czasu poziom wody w rzekach Canaimy opada - a by dotrzeć do wodospadu Salto Angel, trzeba przebyć wiele kilometrów w górę dwóch rzek, wijących się pomiędzy tepui. Normalnie o tej porze stan wód jest już zbyt niski, by móc łodziami do wodospadu dotrzeć - grudzień 2010 był jednak deszczowy i woda w rzekach zaczęła opadać później - przewodnicy informowali nas, że dwa dni przed naszym przybyciem udało się dotrzeć do wodospadu, chociaż droga zabrała im 6 godzin - w normalnych warunkach potrzeba jedynie czerech godzin. Zapada decyzja - próbujemy!
Niski stan wody w rzekach utrudniał podróż |
Następnego dnia wyruszamy ok. godz. 10. Z początku podróż jest dosyć przyjemna - łódź szybko mknie pod prąd szerokiej rzeki. Na pierwsze katarakty natykamy się już po kilkudziesięciu minutach. My omijamy je z głównym przewodnikiem, Kaiko, kilkukilometrową drogą w stepowym krajobrazie. Andrzejek łapie ogromnego konika polnego, pokazuje go Kaiko. Nasz przewodnik polubił Andrzejka, rezolutnego, wesołego blondynka z dalekiej Europy - zrywa po drodze źdźbła traw i wyplata z nich dla Andrzeja opaskę na czoło.
Maciej i gigantyczny konik polny |
Wracamy na łodzie. Z czasem rzeka staje się coraz węższa, a kamienie, zalegające jej dno, coraz bardziej widoczne. Nasza łódź zaczyna haczyć o dno strumienia, trzej chłopacy, którzy stanowią jej załogę, wyskakują za burtę i przepychają ją przez mielizny. Po jakimś czasie przestaje to wystarczać - nie obędzie się bez naszej pomocy. Pada polecenie: "Guys out!". Dziewczyny zostają w łodzi, my wyskakujemy za burtę i pchamy łódź pod prąd wraz z naszymi przewodnikami.
Guys, out! |
Z każdym kilometrem jest coraz ciężej, nurt jest coraz gwałtowniejszy. Po kilkudziesięciu razach zaczyna brakować sił, by wdrapać się do łodzi - po to, by po kilku minutach wyskakiwać znowu za burtę. Zdarza się, że prąd porywa któregoś z nas - chwytamy się kurczowo rękami burty, a inni pomagają wciągnąć się na pokład. Nurt momentami jest tak silny, że przewodnicy stosują liny, by uniknąć zderzenia łodzi ze skałami.
Znowu pchamy |
Zbliża się noc i rośnie również niepokój naszych przewodników - nie spodziewali się, że będzie aż tak ciężko i że stracimy tyle czasu, by dotrzeć na miejsce.
Ostatnie kilometry pokonujemy w totalnej ciemności. Jesteśmy w dżungli, gdzie nie ma cywilizacji i żadnych źródeł światła. Przewodnicy oświetlają rzekę latarkami, widzimy w powietrzu jakieś świecące robaczki, na brzegu czasami jakąś poświatę - chyba roślin. Musimy pilnować, by nikt nie zginął - w szumie wody nie słyszelibyśmy jego krzyku, a w ciemności łatwo przeoczyć, że ktoś został porwany przez nurt. Do dziś ze strachem wspominam ostatnie kilkadziesiąt minut tej drogi. Nic na szczęście się nie dzieje - docieramy do obozu po dziesięciu godzinach drogi, zupełnie wyczerpani, przemoczeni - nie ma w co się nawet przebrać, nie przypuszczaliśmy, wyruszając, że przyjdzie nam cały dzień pchać łódź, brodząc po pas w wodzie.
Kręty i wartki nurt wyrzeźbił w skałach niesamowite kształty |
Jemy kolację i zasypiamy w hamakach. Jeszcze przed zaśnięciem, nisko nad południowym horyzontem widzę na niebie Wielki Obłok Magellana.
Budzimy się następnego dnia - z bolącymi mięśniami. Dziewczyny, które nie były tak zmęczone podróżą, jak my, miały problemy z przespaniem nocy w hamaku - ja spałem jak kamień. Trzeba wbić się w mokre jeszcze rzeczy - jednak z terenu obozu widać już wodospad.
Widok na wodospad z dżungli |
Salto Angel - wodospad anioła - chociaż tak naprawdę jego nazwa pochodzi od nazwiska odkrywcy, amerykańskiego pilota Jimmiego Angela, który jako pierwszy przeleciał nad nim samolotem w 1933 roku. W 1937 roku powrócił i próbował wylądować na szczycie tepui, z którego wypływa wodospad - samolot zarył jednak w grząskim gruncie. Zejście z płaskowyżu i powrót do cywilizacji zajęło Angelowi i załodze, wśród której była jego żona, 11 dni. O jego przygodach zrobiło się głośno i wodospad nazwano jego imieniem.
Hamakownia, w tle Salto Angel |
Jest to najwyższy wodospad na świecie. Spotyka się różne dane - swobodny spadek wody ma prawie 1000 metrów. Nie wygląda na tyle - robi wrażenie wąziutkiej, wysokiej strugi, w krystalicznie czystym powietrzu zawieszonej wzdłuż pionowej ściany góry. W uświadomieniu skali pomaga trochę obserwacja wody, która spada w jakimś onirycznie wolnym tempie.
Autor pod Salto Angel |
Idziemy przez dżunglę do podstawy wodospadu. Moje skarpetki rozerwały się na strzępy na kamieniach poprzedniego dnia, do buta dostaje się piach, który boleśnie obciera mi stopy, zdejmuję więc obuwie i ostatnie kilkadziesiąt minut wspinaczki przez selwę pokonuję - wzorem Cejrowskiego - na bosaka.
Droga przez selwę |
Nie dochodzimy do głównego kotła, który ma głębokość 30 metrów, lecz do podstawy wypływającego z niego mniejszego wodospadu. Kąpiemy się w chłodnej, przezroczystej wodzie, która jeszcze przed chwilą spadała w najwyższą na świecie wodną przepaść.
Kąpiel pod wodospadem |
Powrót czółnami do przystani Canaima jest łatwiejszy, niż podróż w górę rzeki, jednak i tak od czasu do czasu słyszymy znienawidzone "guys out!". Do wioski docieramy znowu po zmroku. Nikt po nas już nie wyruszy w kierunku Salto Angel aż do kolejnych deszczów.
Następnego dnia wybieramy się na krótką wycieczkę łodzią po lagunie do wodospadów na rzece Carrao. Te wodospady są niższe, za to szerokie, z bardzo dużym przepływem wody.
Maria z laguną Canaima i wodospadami w tle |
... i chłopaki przed wodospadami |
Wchodzimy pod ich kurtynę i podziwiamy lagunę przez welon wodny - w powietrzu wisi wilgoć z rozbitych o skały kropli, więc ubrania wilgotnieją.
Za wodną kurtyną |
To nasze pożegnanie z Canaimą - wracamy do osady. Andrzejek żegna się z naszym przewodnikiem Kaiko - dostaje od niego jego adres poczty elektronicznej - zdobycze cywilizacji dostępne w dżungli dzięki łączności satelitarnej. Awionetki zabierają nas na północ.
niedziela, 18 grudnia 2011
Chcę, żeby kryzys trwał!
Może to trochę dziwne, ale chcę, żeby kryzys światowy jeszcze się nie kończył. Rządy na razie niczego się nie nauczyły, gdyby wszystko się uspokoiło, to dalej robiłyby to samo - zadłużały się na koszt przyszłych podatników.
Sprawność GDDKiA
Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad poinformowała, że w tym roku na inwestycje drogowe wyda 26,4 mld PLN. Trudno mi powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Budżet wynosił 30,5 mld PLN, więc ponownie nie został wykonany - gdyby działali sprawniej, zbudowaliby dróg za 4 mld PLN więcej i uratowaliby życie wielu osobom. Z drugiej strony, w 2010 roku, przy budżecie również w wysokości 30,5 mld PLN GDDKiA zdołała wydać jedynie 19 miliardów, i to dopiero było żenująco nieudolne.
Znowu rozśmieszyła mnie "Gazeta Wyborcza", która fakt obcięcia budżetu na drogi z 30,5 mld PLN w tym roku do 29 mld PLN w przyszłym z właściwym sobie kreowaniem rzeczywistości skomentowała jako zwiększenie nakładów. Czy u nich wszyscy dziennikarze mają obowiązek pisać krzywo po liniach prostych?
Znowu rozśmieszyła mnie "Gazeta Wyborcza", która fakt obcięcia budżetu na drogi z 30,5 mld PLN w tym roku do 29 mld PLN w przyszłym z właściwym sobie kreowaniem rzeczywistości skomentowała jako zwiększenie nakładów. Czy u nich wszyscy dziennikarze mają obowiązek pisać krzywo po liniach prostych?
Janas trenerem Lechii Gdańsk
Tę informację usłyszałem wczoraj. Chyba Lechia strzelała za dużo goli (osiem w siedemnastu meczach) i potrzeba było trenera, który postawi na defensywę.
Bardzo mnie boli marnowanie takiej ogromnej szansy. Polska piłka klubowa to ogromny potencjał. 38-milionowy naród, zakochany w piłce nożnej, potrafiący kibicować swoim sportowcom jak chyba żaden inny. Teraz nowe stadiony, mogące pomieścić dziesiątki tysięcy fanów. Nasze kluby powinny rywalizować z czołowymi klubami lig: angielskiej, włoskiej, francuskiej, hiszpańskiej, niemieckiej. Przegrywają z klubami belgijskimi, greckimi czy cypryjskimi.
Jak tak dalej pójdzie, to Lechia Gdańsk w przyszłym sezonie będzie mogła się pochwalić najpiękniejszym stadionem wśród wszystkich drugoligowców w całej Europie. Żenada.
Bardzo mnie boli marnowanie takiej ogromnej szansy. Polska piłka klubowa to ogromny potencjał. 38-milionowy naród, zakochany w piłce nożnej, potrafiący kibicować swoim sportowcom jak chyba żaden inny. Teraz nowe stadiony, mogące pomieścić dziesiątki tysięcy fanów. Nasze kluby powinny rywalizować z czołowymi klubami lig: angielskiej, włoskiej, francuskiej, hiszpańskiej, niemieckiej. Przegrywają z klubami belgijskimi, greckimi czy cypryjskimi.
Jak tak dalej pójdzie, to Lechia Gdańsk w przyszłym sezonie będzie mogła się pochwalić najpiękniejszym stadionem wśród wszystkich drugoligowców w całej Europie. Żenada.
Geremek a sprawa polska
Ostatnio znowu wypłynęło nazwisko Bronisława Geremka. W swoim programie telewizyjnym Jan Pospieszalski zaprezentował film dokumentalny Grzegorza Brauna, w którym ten omawia znalezioną w archiwach Stasi (komunistyczna służba, niszcząca opozycję w NRD) i przechowywaną w Instytucie Gaucka (niemiecka instytucja, dokumentująca zbrodnie komunizmu w byłej Niemieckiej Republice Demokratycznej) notatkę ze spotkania Bronisława Geremka (wtedy doradcy Solidarności) i Stanisława Cioska (wtedy odpowiedzialnemu w polskiej partii komunistycznej za sprawy związkowe) w 1981 roku. Według tej notatki Bronisław Geremek zdradził ruch Solidarności. Spotkanie miało miejsce przed wprowadzeniem stanu wojennego. Geremek mówił Cioskowi o korzyściach z rozwiązania siłowego. Według Geremka, "po siłowej konfrontacji z władzą Solidarność mogłaby powstać na
nowo, jako rzeczywisty związek zawodowy, bez Matki Boskiej w
klapie, bez programu gdańskiego, bez politycznego oblicza i
ambicji sięgania po władzę".
Najbardziej rozśmieszyła mnie reakcja pana Andrzeja Celińskiego, kiedyś związanego z Solidarnością, a potem członka partii postkomunistycznej. Według niego, nie można złego słowa powiedzieć o Geremku, bo dostał Order Orła Białego.
Do Geremka mam sporo żalu - to on był jednym z tych, którzy usankcjonowali ugodę z komunistami w 1989 roku. Na skutek tej ugody rozkradziono mnóstwo majątku narodowego. Chichotem losu jest fakt, że Bronisław Geremek zginął w wypadku samochodowym na nieistniejącej autostradzie A2, które nie powstała między innymi na skutek takiego właśnie urządzenia Polski po upadku komunizmu. Nie podobało mi się również posługiwanie się przez niego bezprawnie tytułem profesora. Unia Wolności, której był prominentnym działaczem, a potem przewodniczącym, współrządziła Polską razem z Akcją Wyborczą Solidarność w latach 1997-2000 - były to lata zmarnowanych zamierzeń, które tak rozczarowały Polaków, że w kończących kadencję parlamentu wyborach żadna z tych partii nie przekroczyła progu wyborczego, co było ewenementem w skali Polski, ale chyba i świata - nieczęsto się zdarza - ja nie pamiętam takiego wypadku - by żadna z rządzących partii w demokratycznym państwie po wyborach nie weszła nawet do parlamentu.
Smutne, że nawet dziś próbuje się kneblować ludziom usta i tworzyć tematu tabu, na które rozmawiać nie wolno. Pocieszające jest to, że ludzie, którzy próbują to robić, to raczej starsze pokolenie, które schodzi coraz wyraźniej ze sceny politycznej.
Najbardziej rozśmieszyła mnie reakcja pana Andrzeja Celińskiego, kiedyś związanego z Solidarnością, a potem członka partii postkomunistycznej. Według niego, nie można złego słowa powiedzieć o Geremku, bo dostał Order Orła Białego.
Do Geremka mam sporo żalu - to on był jednym z tych, którzy usankcjonowali ugodę z komunistami w 1989 roku. Na skutek tej ugody rozkradziono mnóstwo majątku narodowego. Chichotem losu jest fakt, że Bronisław Geremek zginął w wypadku samochodowym na nieistniejącej autostradzie A2, które nie powstała między innymi na skutek takiego właśnie urządzenia Polski po upadku komunizmu. Nie podobało mi się również posługiwanie się przez niego bezprawnie tytułem profesora. Unia Wolności, której był prominentnym działaczem, a potem przewodniczącym, współrządziła Polską razem z Akcją Wyborczą Solidarność w latach 1997-2000 - były to lata zmarnowanych zamierzeń, które tak rozczarowały Polaków, że w kończących kadencję parlamentu wyborach żadna z tych partii nie przekroczyła progu wyborczego, co było ewenementem w skali Polski, ale chyba i świata - nieczęsto się zdarza - ja nie pamiętam takiego wypadku - by żadna z rządzących partii w demokratycznym państwie po wyborach nie weszła nawet do parlamentu.
Smutne, że nawet dziś próbuje się kneblować ludziom usta i tworzyć tematu tabu, na które rozmawiać nie wolno. Pocieszające jest to, że ludzie, którzy próbują to robić, to raczej starsze pokolenie, które schodzi coraz wyraźniej ze sceny politycznej.
Księgowość kreatywna
Wczoraj na telegazecie TVP1 przeczytałem dwa artykuły. Jeden mówił o tym, że w poniedziałek Ministerstwo Finansów spróbuje przed terminem wykupić na aukcji 16.7 mld PLN papierów dłużnych - podobno po to, by "zyskać większą wiarygodność w oczach finansistów z całego świata". W tej samej telegazecie jest również informacja o podróży prezydenta RP do Chin. Tam ma "zachęcać do zakupu polskich obligacji".
Obie te informacje niosą w sobie sprzeczność - łatwo usuwalną, jeżeli zdamy sobie sprawę, że jest koniec roku i rząd heroicznie walczy, by dług publiczny Polski nie przekroczył w 2011 roku granicy 55%. Zgodnie bowiem z ustawą o finansach publicznych, wtedy:
Aby tej sytuacji uniknąć, rząd przeznaczy dużą część rezerwy NBP na skup części długu w tym roku, by w przyszłym zaciągnąć go z powrotem. Tylko czy ktoś nasze zobowiązania zechce kupić, przy tak kreatywnym księgowaniu? I po to Pierwszy Gajowy RP pojechał do Pekinu.
Obie te informacje niosą w sobie sprzeczność - łatwo usuwalną, jeżeli zdamy sobie sprawę, że jest koniec roku i rząd heroicznie walczy, by dług publiczny Polski nie przekroczył w 2011 roku granicy 55%. Zgodnie bowiem z ustawą o finansach publicznych, wtedy:
Rada Ministrów uchwala projekt ustawy budżetowej, w którym nie przewiduje się deficytu budżetowego państwa (lub przewiduje się spadek relacji długu do PKB). Taka sytuacja rodzi szereg restrykcji, a mianowicie: nie przewiduje się wzrostu wynagrodzeń pracowników sfery budżetowej, waloryzacja rent i emerytur nie może być wyższa niż poziom wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnym w roku poprzednim, wprowadza się zakaz udzielania nowych pożyczek i kredytów z budżetu państwa oraz ogranicza się wzrost wydatków szeregu państwowych instytucji do poziomu nie wyższego niż w administracji rządowej.
Aby tej sytuacji uniknąć, rząd przeznaczy dużą część rezerwy NBP na skup części długu w tym roku, by w przyszłym zaciągnąć go z powrotem. Tylko czy ktoś nasze zobowiązania zechce kupić, przy tak kreatywnym księgowaniu? I po to Pierwszy Gajowy RP pojechał do Pekinu.
czwartek, 15 grudnia 2011
poniedziałek, 12 grudnia 2011
Pytanie Prokopa do Hołowni
Prokop i Hołownia wydali niedawno książkę pt. "Bóg, kasa i rock'n'roll". Książki nie czytałem, ale widziałem jakieś jej fragmenty. W jednym z nich Prokop pyta Hołownię, dlaczego Chrystus przyszedł na świat wtedy, a nie później.
Nie wiem, jak Hołownia na to pytanie odpowiedział, ale sam zadałem je sobie wiele lat temu i znalazłem następującą odpowiedź: Bogu zależy na tym, by jak największa liczba ludzi do niego trafiła. Człowiek ma przeczucie dobra i zła, bo został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, dlatego i bez Objawienia, słuchając swojego sumienia, do Boga trafi. Jednak kierowanie się Objawieniem tę drogę upraszcza i ułatwia. Czy Chrystus mógł przyjść wcześniej? Raczej nie - jego nauki trafiłyby do wąskiego grona odbiorców i byłyby tam kultywowane, nie miałyby szans rozejść się po całym świecie. Imperium rzymskie i Pax Romana oraz późniejsza ekspansja kultury zachodniej na cały świat dały pierwszą szansę na upowszechnienie się tej nauki na całej Ziemi.
W skrócie odpowiedź jest więc taka - gdyby Chrystus przyszedł wcześniej, prawie nikt o jego naukach nie usłyszałby. Gdyby przyszedł później, o jego naukach nie usłyszeliby ci, którzy zmarli przed jego przyjściem. Z punktu widzenia "ekonomii zbawienia" moment jego przyjścia na Ziemię był optymalny.
Tyle na ten temat. Ciekawym tematem pobocznym jest zagadnienie - dlaczego w Palestynie? Ale to temat na osobny artykuł - lub, czytelniku, potraktuj to jako zadanie domowe.
Nie wiem, jak Hołownia na to pytanie odpowiedział, ale sam zadałem je sobie wiele lat temu i znalazłem następującą odpowiedź: Bogu zależy na tym, by jak największa liczba ludzi do niego trafiła. Człowiek ma przeczucie dobra i zła, bo został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, dlatego i bez Objawienia, słuchając swojego sumienia, do Boga trafi. Jednak kierowanie się Objawieniem tę drogę upraszcza i ułatwia. Czy Chrystus mógł przyjść wcześniej? Raczej nie - jego nauki trafiłyby do wąskiego grona odbiorców i byłyby tam kultywowane, nie miałyby szans rozejść się po całym świecie. Imperium rzymskie i Pax Romana oraz późniejsza ekspansja kultury zachodniej na cały świat dały pierwszą szansę na upowszechnienie się tej nauki na całej Ziemi.
W skrócie odpowiedź jest więc taka - gdyby Chrystus przyszedł wcześniej, prawie nikt o jego naukach nie usłyszałby. Gdyby przyszedł później, o jego naukach nie usłyszeliby ci, którzy zmarli przed jego przyjściem. Z punktu widzenia "ekonomii zbawienia" moment jego przyjścia na Ziemię był optymalny.
Tyle na ten temat. Ciekawym tematem pobocznym jest zagadnienie - dlaczego w Palestynie? Ale to temat na osobny artykuł - lub, czytelniku, potraktuj to jako zadanie domowe.
Coś ze świata prawdziwej sztuki
Po obsobaczeniu Olbrychskiego może coś ze świata prawdziwej sztuki: teledysk, promujący nową płytę zespołu "Kazik na żywo".
O Danielu, który d*py nie dawał
W weekend odbył się benefis Daniela Olbrychskiego. Kogo tam nie było! Tuskowie, Komorowscy, Michnik, Wajda. Właśnie Adam Michnik na scenie opowiadał, ile to już lat się z Olbrychskim znają, i że ceni go za to właśnie, że nigdy nie dał d*py. Coś tam chyba Michnik o tym wiedzieć widocznie musi, jakie to trudne, tak się całe życie powstrzymywać. Przy okazji wspominano najwybitniejsze kreacje Mistrza. Dla mnie rolą, która zapadła mi w pamięć najbardziej, był fenomenalnie zagrany wściekły atak na Bronisława Wildsteina po opublikowaniu przez tego ostatniego nazwisk tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa PRL. Niełatwo będzie mi zapomnieć tę kreację.
Umiejętność czytania wydarzeń
Znowu bardzo zabawna sytuacja - Wojciech Jaruzelski wydał oświadczenie w sprawie stanu wojennego. Jak je skomentowały na swoich stronach dwie gazety?
"Wojciech Jaruzelski: dziś zrobiłbym to samo" - Fakt.
"Wojciech Jaruzelski kolejny raz przeprasza za stan wojenny" - Gazeta Wyborcza.
"Wojciech Jaruzelski: dziś zrobiłbym to samo" - Fakt.
"Wojciech Jaruzelski kolejny raz przeprasza za stan wojenny" - Gazeta Wyborcza.
poniedziałek, 5 grudnia 2011
Irma Sochadze - jedenastoletni fenomen
Dziś rano na TVP Kultura natrafiłem na stary dokument, poświęcony młodziutkiej, 11-letniej śpiewaczce jazzowej Irmie Sochadze. Okazuje się, że jest on również dostępny na YT:
Część 1
Część 2.
Próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej o jej późniejszych losach - nie ma hasła na jej temat ani w polskiej, ani w angielskiej Wikipedii. Na YT można jednak znaleźć nagrania z jej występów wiele lat później - swoje życie związała więc z muzyką.
Polecam!
Część 1
Część 2.
Próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej o jej późniejszych losach - nie ma hasła na jej temat ani w polskiej, ani w angielskiej Wikipedii. Na YT można jednak znaleźć nagrania z jej występów wiele lat później - swoje życie związała więc z muzyką.
Polecam!
sobota, 3 grudnia 2011
Suwerenność zagrożona
Przy okazji "walki" z kryzysem, a propos różnych pomysłów, słyszę o tym, że mogą ograniczać suwerenność państw. Suwerenność Polski będzie zagrożona, gdy budżet będą nam ustalać w Berlinie. Hmm... Ja suwerenność rozumiem inaczej, niż autorzy takich słów. Kto jest suwerenem, podmiotem suwerenności? Państwo? O, nie... Dla mnie suwerenem może być naród, a państwo często jest zagrożeniem dla suwerenności narodu. Lepiej jeszcze, suwerenem może być społeczeństwo.
Tusk i Rostowski, walczący z kryzysem poprzez zwiększanie zadłużenia państwa, a z bezrobociem poprzez zwiększanie armii urzędników - to mają być decyzje, służące suwerenności? One są wymierzone przeciwko suwerenności - bo dłużnik pozbywa się części swojej wolności na rzecz kredytodawcy.
Dlatego ucieszyłem się, gdy Otto Rehn zażądał od Rostowskiego planu ograniczenia zadłużenia. Pewne zasady wydają się być łatwe do powszechnego zaakceptowania - poziom deficytu czy długu, możliwość dodruku pieniędzy. I to, że ktoś będzie naszym politykom patrzył na ręce i ostrzegał nas przed nimi nie jest ograniczeniem suwerenności - wręcz przeciwnie, służy temu, by opresyjne państwo nie pozbawiało suwerenności społeczeństwa.
Tusk i Rostowski, walczący z kryzysem poprzez zwiększanie zadłużenia państwa, a z bezrobociem poprzez zwiększanie armii urzędników - to mają być decyzje, służące suwerenności? One są wymierzone przeciwko suwerenności - bo dłużnik pozbywa się części swojej wolności na rzecz kredytodawcy.
Dlatego ucieszyłem się, gdy Otto Rehn zażądał od Rostowskiego planu ograniczenia zadłużenia. Pewne zasady wydają się być łatwe do powszechnego zaakceptowania - poziom deficytu czy długu, możliwość dodruku pieniędzy. I to, że ktoś będzie naszym politykom patrzył na ręce i ostrzegał nas przed nimi nie jest ograniczeniem suwerenności - wręcz przeciwnie, służy temu, by opresyjne państwo nie pozbawiało suwerenności społeczeństwa.
czwartek, 1 grudnia 2011
Donaldeo i Julia
Dzisiaj premier Donald Tusk odwołał ze stanowiska pełnomocnika rządu ds. walki z korupcją Julię Piterę.
Wreszcie. To była bardzo bolesna sprawa - dla mnie, ale wiem z rozmów, że dla wielu innych osób. Julia Pitera była kiedyś członkiem UPR, potem prezesem Transparency International - i wtedy właśnie stała się rozpoznawalną wręcz ikoną walki z korupcją i zdobyła społeczny mandat, co jest wielkim politycznym kapitałem - który również zobowiązuje.
Niestety, w rządzie Donalda Tuska nie robiła nic. Zmarnowała ten kapitał całkowicie. To chyba strata nie odrobienia - i to jest również jej strata. Nikt chyba już nie kojarzy Julii Pitery jako osoby, która mogłaby z korupcją walczyć - wręcz przeciwnie, jest raczej symbolem tego, jak "ciepła posada" potrafi skorumpować wydawałoby się naprawdę uczciwych i pełnych dobrych chęci ludzi.
Donald Tusk, jako naprawdę sprawny polityk, wyczuwa oczywiście tę zmianę i Julia Pitera, jako osoba bez "potencjału społecznego", nie jest mu już do niczego potrzebna. Trochę jak dziwka czy przysłowiowy Murzyn, zrobiła swoje - czyli dała mu swojego czasu potrzebną akredytację społeczną - i teraz może odejść.
Smutne to.
Aha, na koniec dodam to, co powtarzam w kółko, skoro już o korupcji mowa - korupcja to największe zagrożenie dla demokracji i wolnego rynku. Niszczenie korupcji jest żelaznym obowiązkiem każdego rządu i każdego świadomego obywatela, przekłada się na wzrost gospodarczy, ale też na zdrowsze stosunki społeczne. Walka z korupcją to też nieskrępowane media. Walcząc z korupcją można osiągnąć dużo - może więcej, niż będąc ministrem finansów czy infrastruktury.
Wreszcie. To była bardzo bolesna sprawa - dla mnie, ale wiem z rozmów, że dla wielu innych osób. Julia Pitera była kiedyś członkiem UPR, potem prezesem Transparency International - i wtedy właśnie stała się rozpoznawalną wręcz ikoną walki z korupcją i zdobyła społeczny mandat, co jest wielkim politycznym kapitałem - który również zobowiązuje.
Niestety, w rządzie Donalda Tuska nie robiła nic. Zmarnowała ten kapitał całkowicie. To chyba strata nie odrobienia - i to jest również jej strata. Nikt chyba już nie kojarzy Julii Pitery jako osoby, która mogłaby z korupcją walczyć - wręcz przeciwnie, jest raczej symbolem tego, jak "ciepła posada" potrafi skorumpować wydawałoby się naprawdę uczciwych i pełnych dobrych chęci ludzi.
Donald Tusk, jako naprawdę sprawny polityk, wyczuwa oczywiście tę zmianę i Julia Pitera, jako osoba bez "potencjału społecznego", nie jest mu już do niczego potrzebna. Trochę jak dziwka czy przysłowiowy Murzyn, zrobiła swoje - czyli dała mu swojego czasu potrzebną akredytację społeczną - i teraz może odejść.
Smutne to.
Aha, na koniec dodam to, co powtarzam w kółko, skoro już o korupcji mowa - korupcja to największe zagrożenie dla demokracji i wolnego rynku. Niszczenie korupcji jest żelaznym obowiązkiem każdego rządu i każdego świadomego obywatela, przekłada się na wzrost gospodarczy, ale też na zdrowsze stosunki społeczne. Walka z korupcją to też nieskrępowane media. Walcząc z korupcją można osiągnąć dużo - może więcej, niż będąc ministrem finansów czy infrastruktury.
sobota, 26 listopada 2011
Żart na dziś
Wytłumacz mi, Rebe, bo nie rozumiem: Przychodzisz po pomoc do biednego -
pomaga ci jak tylko może. Przychodzisz do bogacza - udaje, że cię nie
widzi. Czemu tak się dzieje?
- Spójrz, Abram, przez okno. Co widzisz?
- Sara z Ickiem idzie ze sklepu. Josel na bazar jedzie. Rapaport z Rywką rozmawia...
- Dobrze, Abram. A teraz spójrz w lustro. Co widzisz?
- Cóż mogę widzieć, Rebe. Siebie samego widzę.
- Widzisz, Abram - okno jest ze szkła i lustro ze szkła. Wystarczy dodać odrobinę srebra i już widzisz tylko siebie...
- Spójrz, Abram, przez okno. Co widzisz?
- Sara z Ickiem idzie ze sklepu. Josel na bazar jedzie. Rapaport z Rywką rozmawia...
- Dobrze, Abram. A teraz spójrz w lustro. Co widzisz?
- Cóż mogę widzieć, Rebe. Siebie samego widzę.
- Widzisz, Abram - okno jest ze szkła i lustro ze szkła. Wystarczy dodać odrobinę srebra i już widzisz tylko siebie...
środa, 23 listopada 2011
Google czci Lema
Dziś strona startowa Google'a prezentuje grafikę, a po kliknięciu na nią
- grę, utrzymaną w konwencji ilustracji Daniela Mroza do "Bajek
robotów" Stanisława Lema. Miłośnicy polskiego pisarza i futurologa
znajdą w tej grze wielu przyjaciół ze stron jego powieści. Polecam!
wtorek, 22 listopada 2011
Wiadomości Google - rewolucyjna zmiana
Dziś zauważyłem, że w Wiadomościach Google'a, które od dłuższego już czasu są moim głównym źródłem informacji o świecie, pojawiła się możliwość określania źródeł, z których mają - lub nie mają - pochodzić informacje. Natychmiast dostosowałem swoje preferencje - i teraz widzę wiadomości z tych źródeł, które uważam za bardziej godne zaufania, niż inne. Coś wspaniałego! Mam wreszcie mój spersonalizowany serwis informacyjny, na tematy, które
mnie interesują. Dla mnie to ogromny krok we właściwym kierunku.
Boże Dzieło i Palikot
Media donoszą, że Pan Janusz Palikot doliczył się w polskim rządzie czterech osób związanych z Opus Dei. Ach, ci bilderbergowcy i ich teorie spiskowe... A trochę poważniej, a ilu z posłów powiązanych jest z właśnie z grupą Bilderberg albo B'nai B'rith? Czemu w poszukiwaniach tak się ograniczać?
sobota, 12 listopada 2011
Kolorowa niepodległa
Wczoraj wielu Polaków cieszyło się z rocznicy odzyskania niepodległości przez nasze Państwo. W Warszawie doszło do zamieszek - zatrzymano ok. 200 osób, z czego ok. 100 to niemiecka młodzież, która z niczego się nie cieszyła, wręcz przeciwnie.
Poniżej zdjęcie, pokazujące tę ciekawą twarz tzw. "Kolorowej niepodległej" - inicjatywy, mającej storpedować Marsz Niepodległości. Widać na nim wyraźnie kolory lewicowej młodzieży, próbującej w pokojowy sposób wyrazić swój sprzeciw wobec, a jakże, faszyzmu :-)
Poniżej zdjęcie, pokazujące tę ciekawą twarz tzw. "Kolorowej niepodległej" - inicjatywy, mającej storpedować Marsz Niepodległości. Widać na nim wyraźnie kolory lewicowej młodzieży, próbującej w pokojowy sposób wyrazić swój sprzeciw wobec, a jakże, faszyzmu :-)
środa, 9 listopada 2011
Komiks przeczytany: Harold Sakuishi - Beck
"Beck" to manga, której bohaterem jest Koyuki - bardzo sympatyczny młody człowiek. Rzecz jest o szkole, kolegach, miłości, muzyce, pracy, przemyśle rozrywkowym. Jest napisana ponadprzeciętnie, to jedna z najlepszych mang dla młodzieży, jakie czytałem. Trochę się ciągnie, ale takie prawo rynku. Na podstawie komiksu powstał również film animowany.
czwartek, 3 listopada 2011
Tamowanie Wisły kneblem
Dzisiaj, w ostatnim numerze "Uważam Rze", przeczytałem informację o tym, że Paweł Lisicki został odwołany przez nowego właściciela z funkcji redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" i "Uważam Rze". Rozpoczęło się więc to, czego można było oczekiwać. Ciekaw jestem, jak to się skończy.
Jako wieczny optymista muszę dodać - w błędzie są ci, którzy popularność "Uważam Rze" biorą za przyczynę - bo to jest skutek. Skutek wieloletniego manipulowania informacją i reglamentowania prawdy. Nie boję się walki ze skutkami, bo "trzymający władzę" zdają się źle diagnozować przyczynę. Im się zdaje, że ludzie są generalnie głupi, ergo podatni na manipulację. I tak jest - w pewnym stopniu. Spektakularny sukces "Uważam Rze" pokazuje jednak, jak dużo osób coś już z tego wszystkiego rozumie. To się już nie odstanie.
Popatrzcie też, jak głupio podeszli do demontażu tygodnika. Właściwa technika polegałaby na niespiesznym zagryzaniu najsłabszych sztuk. Tymczasem wzięli się za lwa, licząc, że stado baranów się rozpierzchnie. Tylko że nie z baranami mają do czynienia. Ta głupota też napawa mnie otuchą.
Na razie "Uważam Rze" jeszcze się ukazuje - w dotychczasowej formie. A poza tym mam "Gościa Niedzielnego", "Najwyższy Czas!", no i Internet.
Jako wieczny optymista muszę dodać - w błędzie są ci, którzy popularność "Uważam Rze" biorą za przyczynę - bo to jest skutek. Skutek wieloletniego manipulowania informacją i reglamentowania prawdy. Nie boję się walki ze skutkami, bo "trzymający władzę" zdają się źle diagnozować przyczynę. Im się zdaje, że ludzie są generalnie głupi, ergo podatni na manipulację. I tak jest - w pewnym stopniu. Spektakularny sukces "Uważam Rze" pokazuje jednak, jak dużo osób coś już z tego wszystkiego rozumie. To się już nie odstanie.
Popatrzcie też, jak głupio podeszli do demontażu tygodnika. Właściwa technika polegałaby na niespiesznym zagryzaniu najsłabszych sztuk. Tymczasem wzięli się za lwa, licząc, że stado baranów się rozpierzchnie. Tylko że nie z baranami mają do czynienia. Ta głupota też napawa mnie otuchą.
Na razie "Uważam Rze" jeszcze się ukazuje - w dotychczasowej formie. A poza tym mam "Gościa Niedzielnego", "Najwyższy Czas!", no i Internet.
sobota, 29 października 2011
Komentarz do wyborów parlamentarnych
I po wyborach. Mnie boli rozbicie na prawicy - UPR i JKM od pewnego czasu idą osobnymi ścieżkami, co nie przyniosło żadnego dobrego efektu. Wkurzają mnie te partie wodzowskie - czy ci ludzie nie potrafią wznieść się ponad swoje ambicje nawet dla powodzenia swoich idei?
UPR bez JKMa jest żałośnie nieporadne, a ilość zawiści pomiędzy nimi a KNP jest przerażająca. JKM za to dryfuje w kierunku, który Łysiak w "Uważam Rze" celnie określił "Nową Endecją", co średnio mi pasuje.
Wszyscy narzekają na serwilizm Tuska, widzą tylko jego dziadka, kolędy, śpiewane po niemiecku i pełne poddańczości (według niemieckich gazet) cmokanie Merkel w rękę. Polska jest zbyt wielkim i dumnym krajem, by prowadzić taką politykę - mówią. A prawda jest taka, jak to JKM próbował już dawno wyjaśnić - musimy być krajem bogatym, to będą się z nami liczyć. Droga do niepodległości, takiej, jaka jest teraz możliwa w erze globalnej, prowadzi przez siłę ekonomiczną.
Miało być o wyborach. Podobno PO wygrała - i jest to nieprawda. Wynik jest oczywiście dobry, pierwszy raz w Polsce rządzący pozostają przy żłobie. Rok temu jednak "nie było z kim przegrać" i były szanse na samodzielną większość. Teraz z koalicjantem mają mniej miejsc, niż dotychczas, i to sukces nie jest.
Czy PiS przegrał? Nie wygrał na pewno, ale biorąc pod uwagę większą radykalność tej partii to obronił swoją pozycję.
Teraz obserwujemy próby rozbicia PiSu - szaszor powyborczy niedługo ucichnie, więc trzeba kuć żelazo póki gorące. Dla mnie PiS to kolejna partia wodzowska - podobno teraz tak trzeba, a ja tęsknię do partii ideowych, gdzie przewodniczący otacza się ludźmi kompetentnymi i byłby szczęśliwy, mogąc oddać ster młodszym i zdolniejszym. No, cóż, pomarzyć można.
Powtarzam tym, którzy chcą mnie słuchać - i tak mamy szczęście. Pokażcie mi drugi duży kraj europejski, gdzie żadna z dwóch partii - głównej partii rządzącej i głównej partii opozycyjnej - nie jest partią socjaldemokratyczną. To ogromny sukces polityczny obecnej elity postsolidarnościowej, doprowadzenie do takiej polaryzacji sceny - PO kontra PiS, że większość elektoratu nawet nie rozważa opcji stricte lewicowej, i tym szczęściem, trwającym już sześć lat, trzeba się cieszyć.
Teraz trochę o wyniku Palikota. W każdym społeczeństwie jest jakiś odsetek durniów, i, jako że polityka nie lubi próżni, to zawsze znajdzie się ktoś, kto ich wessie. Oczywiście, część jest wsysana przez największych, są durnie POwskie, są durnie PiSowskie, ale zawsze pozostaje te 20%, po które kiedyś sięgnął Tymiński, potem Lepper. Teraz polepperowskie sieroty zagospodarował Palikot, człowiek, któremu wisi, na czym będzie zbijał kapitał polityczny, byle go zbić. Fachowiec, który wie, że trzeba mieć produkt, i świetnie dostrzegł, jak słaba jest polska lewica. Aha, no i jest bilderbergowcem, o czym nie powinno się zapominać.
Wynik Palikota oznacza koniec postkomunistycznej socjaldemokracji w Polsce. I to jest rzecz wspaniała, z której bardzo się cieszę. Tam jest zbyt dużo ludzi, którzy mają pieniądze, władzę, wpływy i ambicje, więc skończy się rozłamem - młodsi i bardziej oportunistyczni pójdą do Palikota, starsi, "betonowi" będą dogorywać na marginesie. Po dwudziestu latach rozstajemy się z Polską michnikowsko-kwaśniewską i witamy Polskę tuskowo-palikotową. Dla mnie to zmiana na lepsze.
Na naszej scenie brakuje mi jednej partii - chłopskiej o rodowodzie chrześcijańskim. Próby były wielokrotnie, ale nic z tego nie wyszło. Może PiS spróbowałby przez te cztery najbliższe lata zamieszać trochę w środowiskach PSLowych? PSL Pawlaka to ostatni relikt PRLu, który dogorywa zbyt powoli. Na wsi też są młodzi ludzie, którzy patrzą na świat z innej już perspektywy - może i polska wieś doczeka się swego Palikota (wolałbym jednak, by wyszedł ze środowiska bliskiego PiSowi).
Podsumowując - nihil novi sub sole.
UPR bez JKMa jest żałośnie nieporadne, a ilość zawiści pomiędzy nimi a KNP jest przerażająca. JKM za to dryfuje w kierunku, który Łysiak w "Uważam Rze" celnie określił "Nową Endecją", co średnio mi pasuje.
Wszyscy narzekają na serwilizm Tuska, widzą tylko jego dziadka, kolędy, śpiewane po niemiecku i pełne poddańczości (według niemieckich gazet) cmokanie Merkel w rękę. Polska jest zbyt wielkim i dumnym krajem, by prowadzić taką politykę - mówią. A prawda jest taka, jak to JKM próbował już dawno wyjaśnić - musimy być krajem bogatym, to będą się z nami liczyć. Droga do niepodległości, takiej, jaka jest teraz możliwa w erze globalnej, prowadzi przez siłę ekonomiczną.
Miało być o wyborach. Podobno PO wygrała - i jest to nieprawda. Wynik jest oczywiście dobry, pierwszy raz w Polsce rządzący pozostają przy żłobie. Rok temu jednak "nie było z kim przegrać" i były szanse na samodzielną większość. Teraz z koalicjantem mają mniej miejsc, niż dotychczas, i to sukces nie jest.
Czy PiS przegrał? Nie wygrał na pewno, ale biorąc pod uwagę większą radykalność tej partii to obronił swoją pozycję.
Teraz obserwujemy próby rozbicia PiSu - szaszor powyborczy niedługo ucichnie, więc trzeba kuć żelazo póki gorące. Dla mnie PiS to kolejna partia wodzowska - podobno teraz tak trzeba, a ja tęsknię do partii ideowych, gdzie przewodniczący otacza się ludźmi kompetentnymi i byłby szczęśliwy, mogąc oddać ster młodszym i zdolniejszym. No, cóż, pomarzyć można.
Powtarzam tym, którzy chcą mnie słuchać - i tak mamy szczęście. Pokażcie mi drugi duży kraj europejski, gdzie żadna z dwóch partii - głównej partii rządzącej i głównej partii opozycyjnej - nie jest partią socjaldemokratyczną. To ogromny sukces polityczny obecnej elity postsolidarnościowej, doprowadzenie do takiej polaryzacji sceny - PO kontra PiS, że większość elektoratu nawet nie rozważa opcji stricte lewicowej, i tym szczęściem, trwającym już sześć lat, trzeba się cieszyć.
Teraz trochę o wyniku Palikota. W każdym społeczeństwie jest jakiś odsetek durniów, i, jako że polityka nie lubi próżni, to zawsze znajdzie się ktoś, kto ich wessie. Oczywiście, część jest wsysana przez największych, są durnie POwskie, są durnie PiSowskie, ale zawsze pozostaje te 20%, po które kiedyś sięgnął Tymiński, potem Lepper. Teraz polepperowskie sieroty zagospodarował Palikot, człowiek, któremu wisi, na czym będzie zbijał kapitał polityczny, byle go zbić. Fachowiec, który wie, że trzeba mieć produkt, i świetnie dostrzegł, jak słaba jest polska lewica. Aha, no i jest bilderbergowcem, o czym nie powinno się zapominać.
Wynik Palikota oznacza koniec postkomunistycznej socjaldemokracji w Polsce. I to jest rzecz wspaniała, z której bardzo się cieszę. Tam jest zbyt dużo ludzi, którzy mają pieniądze, władzę, wpływy i ambicje, więc skończy się rozłamem - młodsi i bardziej oportunistyczni pójdą do Palikota, starsi, "betonowi" będą dogorywać na marginesie. Po dwudziestu latach rozstajemy się z Polską michnikowsko-kwaśniewską i witamy Polskę tuskowo-palikotową. Dla mnie to zmiana na lepsze.
Na naszej scenie brakuje mi jednej partii - chłopskiej o rodowodzie chrześcijańskim. Próby były wielokrotnie, ale nic z tego nie wyszło. Może PiS spróbowałby przez te cztery najbliższe lata zamieszać trochę w środowiskach PSLowych? PSL Pawlaka to ostatni relikt PRLu, który dogorywa zbyt powoli. Na wsi też są młodzi ludzie, którzy patrzą na świat z innej już perspektywy - może i polska wieś doczeka się swego Palikota (wolałbym jednak, by wyszedł ze środowiska bliskiego PiSowi).
Podsumowując - nihil novi sub sole.
Muzyka przesłuchana: dwie pierwsze płyty Metalliki
Metallikę poznałem w 1987 roku dzięki koledze ze studiów - Grzesiowi. Grzesiu budził nas co rano (o szóstej) którąś z dwóch pierwszych płyt - przez cały czas trwania praktyk robotniczych. Jako że lubiłem ciężkie klimaty, to i Metallikę polubiłem szybko.
Teraz, po wielu latach, kupiłem i odsłuchałem "Kill 'Em All" i "Ride The Lightning" ponownie. Z pierwszej płyty w głowie zostały tylko "Four Horsemen" oraz "Seek And Destroy". Za to "Ride The Lightning" broni się całe - bardzo równa płyta, porównywalna jakością z "Master Of Puppets".
Teraz, po wielu latach, kupiłem i odsłuchałem "Kill 'Em All" i "Ride The Lightning" ponownie. Z pierwszej płyty w głowie zostały tylko "Four Horsemen" oraz "Seek And Destroy". Za to "Ride The Lightning" broni się całe - bardzo równa płyta, porównywalna jakością z "Master Of Puppets".
czwartek, 20 października 2011
Książka przeczytana: David Bodanis - E=mc2
David Bodanis we wstępie pisze, że często spotyka się z sytuacją, gdy ludzie twierdzą, że nie rozumieją, o co w tym równaniu chodzi. Wyjaśnienie równania nie jest według autora rzeczą trudną, i podejmuje się tego w książce dokonać. Niestety, robi to gorzej, niż wielu innych. Samo fizyczne znaczenie równania jest w książce zrobione kiepsko i jako osoba, która chce w sposób przystępny przedstawić problemy współczesnej fizyki Bodanis ponosi klęskę.
Jest za to uzdolnionym popularyzatorem historii nauki. W książce można znaleźć mnóstwo bardzo smakowitych faktów. Książka jest też wyjątkowo bogato wyposażona w przypisy, gdzie autor stara się podawać źródła przytaczanych informacji.
Niestety, jest to kolejna książka, gdzie autor nie potrafi - albo nie chce - spojrzeć z dystansu na zagadnienia światopoglądowe i przemyca w opisywanych wydarzeniach swoje widzenie świata. Takie nastawienie zraża mnie do książki momentalnie - to samo czułem, czytając Dawkinsa, gdzie dosyć szybko dobrego naukowca wyparł doktryner.
Jest za to uzdolnionym popularyzatorem historii nauki. W książce można znaleźć mnóstwo bardzo smakowitych faktów. Książka jest też wyjątkowo bogato wyposażona w przypisy, gdzie autor stara się podawać źródła przytaczanych informacji.
Niestety, jest to kolejna książka, gdzie autor nie potrafi - albo nie chce - spojrzeć z dystansu na zagadnienia światopoglądowe i przemyca w opisywanych wydarzeniach swoje widzenie świata. Takie nastawienie zraża mnie do książki momentalnie - to samo czułem, czytając Dawkinsa, gdzie dosyć szybko dobrego naukowca wyparł doktryner.
środa, 12 października 2011
Polski warchoł, czyli bolesna szczerość
Rzeczpospolita za PAP dziś donosi:
Jak napisałem w tytule, szczerość Pani konsul zabolała - norweskie służby, ale teraz i samą Panią Konsul. Czy polityk powinien zawsze trzymać język za zębami? W tym przypadku mi osobiście jest szkoda Pani Warchoł.
Konsul z ambasady RP w Oslo została odwołana z początkiem października ze stanowiska za wypowiedź, w której norweskich rzeczników praw dziecka nazwała Hitlerjugend.
Konsul Adrianna Warchoł zajmowała się sprawą polskiej dziewczynki odebranej pod koniec czerwca norweskiej rodzinie zastępczej przez detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. Wcześniej dziecko zostało zabrane polskiej rodzinie mieszkającej w Norwegii na skutek decyzji tamtejszych służb socjalnych zajmujących się ochroną praw dziecka.
Działania norweskich rzeczników praw dziecka polska konsul skomentowała jako "organizację działającą jak Hitlerjugend". Stwierdziła, że "Norwegowie ze względu na niż demograficzny chcą wszelkimi metodami uzupełniać braki. Urzędnicy wydają negatywne opinie o rodzinie, a potem w świetle prawa porywają dzieci".
Wypowiedź ta była cytowana przez polskie i norweskie media. Ambasador RP w Oslo przesłał do norweskich mediów oświadczenie, w którym przeprosił Norwegów za kontrowersyjną wypowiedź pani konsul.
Biuro rzecznika prasowego MSZ poinformowało PAP, że po przeanalizowaniu sprawy "mając na uwadze szczególne potrzeby służby zagranicznej", podjęło decyzję o odwołaniu z początkiem października Adrianny Warchoł ze stanowiska ds. konsularnych w Ambasadzie RP w Oslo. W ocenie MSZ, wypowiedź konsul negatywnie wpływa na wizerunek Polski. "Adrianna Warchoł zapoznała się z wypowiedzeniem stosunku pracy z powodu naruszenia obowiązków pracowniczych" - podało MSZ.
Jak napisałem w tytule, szczerość Pani konsul zabolała - norweskie służby, ale teraz i samą Panią Konsul. Czy polityk powinien zawsze trzymać język za zębami? W tym przypadku mi osobiście jest szkoda Pani Warchoł.
środa, 5 października 2011
PO i PSL zmieniły prawo, by chronić Ryszarda Krauzego?
Tytuł nie jest ode mnie, lecz od Polskiego Radia. Okazuje się, że głosami koalicji usunięto 21 lipca z Kodeksu Karnego artykuł, z którego oskarżony był Ryszard Krauze. Sąd nie miał wyjścia - tydzień później umorzył postępowanie.
Cytat z serwisu informacyjnego Polskiego Radia:
A ja powtarzam - korupcja to największy wróg demokracji i dobrobytu.
Cytat z serwisu informacyjnego Polskiego Radia:
Prokuratura postawiła Krauzemu zarzut w październiku 2010 roku, argumentując że jego spółka Prokom Investments pożyczyła 3 miliony złotych firmie K&K na warunkach korzystnych dla tej drugiej, choć ta była już zadłużona u innych spółek Krauzego na blisko 30 milionów. Według biznesmena nie doszło do złamania prawa, bo ostatecznie sprzedał wierzytelność z zyskiem. Na to z kolei prokuratura odpowiada – jak pisze „Rz” – podkreślając, że Krauze sprzedał ją dopiero gdy ABW rozpoczęła przesłuchania. „Na dodatek odkryli oni, że wierzytelność kupiła firma pośrednio powiązana kapitałowo z firmami biznesmena” – pisze gazeta.
Gdy w grudniu do sądu wpłynął akt oskarżenia, w Sejmie czekał już na rozpatrzenie wniosek o nowelizację kodeksu spółek handlowych. Została przyjęta, także z poparciem PiS. Nie usuwała ona jednak artykułu 585. Dopiero potem, 14 stycznia 2011 roku, do Sejmu wpłynął projekt, w którym 585 już nie było. Został przekazany przez mecenesa Andrzeja Zwarę, prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej, wcześniej powiązanego biznesowo z Krauzem – pisze „Rzeczpospolita”.
A ja powtarzam - korupcja to największy wróg demokracji i dobrobytu.
poniedziałek, 26 września 2011
Gaz łupkowy z Gazpromu?
Za "Gazetą Prawną":
To, co jest zabawne, to to, że informacja przyszła "z zewnątrz". Polski rząd, jak to powiedział kiedyś Janusz Korwin-Mikke, "rżnie głupa" - nic nie wiedzą, sprawa jest badana, to na pewno wszystko nieprawda, a jeżeli nawet prawda, to i tak na dobre tylko nam wyjdzie. Żałosne.
Rosyjskie koncerny postarały się o koncesje na poszukiwania niekonwencjonalnego gazu w Polsce, aby opóźniać i torpedować jego wydobycie – ostrzegają eksperci. Polskie złoża to śmiertelne niebezpieczeństwo dla ich finansów
Polska musi dokładnie przyglądać się postępowi prac przy poszukiwaniu gazu w złożach łupkowych.
– To jedyny sposób na zweryfikowanie, które firmy rzeczywiście zamierzają wydobywać gaz – mówi Lena Kolarska-Bobińska, eurodeputowana PO, autorka raportu o energetycznej przyszłości Europy.
Z informacji, jakie Lena Kolarska-Bobińska i Jacek Saryusz-Wolski, również europoseł PO, uzyskali z Komisji Europejskiej, wynika, że 21 proc. koncesji na poszukiwanie gazu łupkowego w Polsce mają firmy rosyjskie. Zdaniem ekspertów przedsiębiorstwa te mogą wcale nie być zainteresowane znalezieniem gazu, ale raczej spowolnieniem tego procesu.
– Z rozmów, jakie prowadziłam z urzędnikami komisji, wynika, że zgodnie z prawem europejskim nie jesteśmy w stanie zabronić rosyjskim podmiotom starania się o koncesje. Jedynym wyjściem jest dokładna kontrola – dodaje Kolarska-Bobińska. To jednak wcale nie musi okazać się łatwe. Procedury związane z poszukiwaniem gazu są tak skomplikowane, że przed wygaśnięciem 5-letniej koncesji trudno stwierdzić, czy firma specjalnie spowalnia prace. W przeszłości w przypadku poszukiwań gazu konwencjonalnego resort środowiska upominał firmy za zbyt powolne działania.
– Wiele firm jest obecnie na etapie prac przygotowawczych czy projektowych. To wszystko zajmuje dużo czasu, więc trudno dziś mówić o jakichś znaczących opóźnieniach – mówi Henryk Jacek Jezierski, wiceminister środowiska i główny geolog kraju.
Ale firma, która uzyskałaby koncesję poszukiwawczą jedynie w celu blokowania wydobycia złóż gazu łupkowego w Polsce, ryzykuje niewiele. Koszt jednej koncesji to około 500 tys. zł – dla firm energetycznych to minimalny wydatek. Np. rosyjski gigant gazowy Gazprom tylko w pierwszym kwartale tego roku zarobił ponad 11 mld dol.
Rosjanie rozumieją, że po rozpoczęciu wydobywania gazu łupkowego osiąganie takich zysków będzie niemożliwe.
– Gaz łupkowy z Polski będzie znacznie tańszy od rosyjskiego. Może nawet o 100 dolarów na tysiącu metrów sześciennych – mówi Alan Rile z City University w Londynie.
Dodaje, że wydobywanie gazu w Rosji staje się coraz droższe i trudniejsze. – Tamtejsze koncerny muszą sięgać do coraz głębszych złóż, a do tego położonych coraz dalej na północ, gdzie warunki są wyjątkowo trudne – wskazuje Riley.
Na dodatek rosyjska infrastruktura przesyłowa będzie wymagała w najbliższych latach ogromnych nakładów, bo obecnie funkcjonujące gazociągi są stare i często dziurawe. Ubytki w przesyle paliwa do Europy sięgają często kilkudziesięciu procent.
Dlatego blokowanie wydobywania gazu łupkowego w Polsce lub przejęcie nad nim przynajmniej częściowej kontroli może utrzymać dochody rosyjskich firm energetycznych.
To, co jest zabawne, to to, że informacja przyszła "z zewnątrz". Polski rząd, jak to powiedział kiedyś Janusz Korwin-Mikke, "rżnie głupa" - nic nie wiedzą, sprawa jest badana, to na pewno wszystko nieprawda, a jeżeli nawet prawda, to i tak na dobre tylko nam wyjdzie. Żałosne.
Książka przeczytana: Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara
Właściwie to książka została przesłuchana w samochodzie podczas długich wypraw. Czytałem trochę Dostojewskiego wcześniej, "Bracia Karamazow" nawet wywarli na mnie duże wrażenie. "Zbrodnia i kara" już mniejsze. Dla mnie ta książka pokazuje zagubienie dziewiętnastowiecznego człowieka, któremu półgłówkowate wykształcenie zabroniło wiary w Boga, więc zaczął sobie tego Boga tworzyć samemu. Rezultaty opłakane. Kończy się wszystko, że tak powiem, zbawczą siłą miłości, ale z narracji wydaje mi się, że sam autor nie za bardzo wie, co z czego w tej historii się wzięło.
Książka ma słabe fragmenty w pierwszej części, potem jednak zyskuje. Są fragmenty genialne, jak ten z Napoleonem na przykład, ogólnie jednak biorąc rozczarowała mnie roztrząsaniem pseudoproblemów.
Zdecydowanie bardziej spójnie widział wszystko Tołstoj. Jak ktoś chciałby poczytać dobrze poukładaną i intelektualnie wyzywającą literaturę rosyjską z XIX wieku, to polecam "Sonatę Kreutzerowską" tego ostatniego.
Książka ma słabe fragmenty w pierwszej części, potem jednak zyskuje. Są fragmenty genialne, jak ten z Napoleonem na przykład, ogólnie jednak biorąc rozczarowała mnie roztrząsaniem pseudoproblemów.
Zdecydowanie bardziej spójnie widział wszystko Tołstoj. Jak ktoś chciałby poczytać dobrze poukładaną i intelektualnie wyzywającą literaturę rosyjską z XIX wieku, to polecam "Sonatę Kreutzerowską" tego ostatniego.
To może o Maorze
Maor Melikson - piłkarz izraelski, który od pewnego czasu gra w Wiśle Kraków.
Fenomenalny gracz, dobry technicznie, jak na polską ligę to nawet bardzo dobry, ale przede wszystkim bardzo inteligentny, ze świetnym przeglądem pola - tu muszę napisać, że jak na polską ligę za inteligentny, brak mu w drużynie osób, z którymi ten instynkt mógłby w pełni wykorzystać. Moim zdaniem powinien grać w lepszej lidze, by w pełni wykorzystać swój potencjał.
Maor wie, że Izrael nie zagra na Mistrzostwach Europy - a Polska zagra. Ma też polski paszport i zgodnie z przepisami UEFA może grać dla reprezentacji Polski. Gdy jednak pojawiły się na ten temat spekulacje, to z izraelskiej strony zrobiono na niego zaskakującą - może tylko dla mnie - nagonkę.
Jego były trener, Eli Sohar, nazwał Meliksona zdrajcą, a Polaków oskarżył winą za stworzenie obozów koncentracyjnych i ludobójstwo Żydów w czasie II. wojny światowej (informacja za ekstraklasa.net).
Jego inny były trener, Eli Cohen, powiedział:
- Reprezentować kraj, na którego ziemi zginęły miliony Żydów i który do dziś zmaga się z antysemityzmem... Z Shoah i obozami zagłady w tle. I będąc spokrewnionym z ocalałymi z Zagłady. Zastanowiłbym się dwa razy. Powinien zostać tam, gdzie dorastał.
Pojawiła się też informacja, że piłkarz otrzymał setki SMSów z Izraela, w których nazywano go zdrajcą i grożono śmiercią.
Ciekaw jestem, co powiedział kolega Meliksona z kadry, Eyal Berković. Jakoś nie mogę znaleźć jego wypowiedzi, sądząc jednak z tego, że menedżer Meliksona, Dudu Dahan, skomentował jego wypowiedź słowami:
Berković to głupi człowiek, nikt w Izraelu nie traktuje go poważnie.
musiało to być coś równie durnego.
Nie wierzę w to, że jego byli trenerzy nie znają historii swojego narodu. To smutne, że Żydzi próbują wybielać nazistów i zrzucać ich winy na Polaków. Smutne jest też to, że polskie państwo na to pozwala. Moim zdaniem tzw. "kłamstwo oświęcimskie" powinno obejmować również sugerowanie, że to Polska zakładała obozy koncentracyjne i jest odpowiedzialna za eksterminację Żydów w czasie II. wojny światowej. Nasze państwo powinno w takich przypadkach z urzędu wytaczać takim ludziom procesy.
poniedziałek, 19 września 2011
czwartek, 15 września 2011
Książka przeczytana: ks. Andrzej Zwoliński - Scjentologia
Zafascynowany łańcuszkiem Aleister Crowley - Jack Parsons - Lafayette Ron Hubbard, przeczytałem książkę księdza Andrzeja Zwolińskiego o tym nowym ruchu religijnym. Książka ta to pozycja o całkiem naukowym i systematycznym charakterze, co stanowi jej atut, ale i jej słabość, bo 90% materiału, zawartego w publikacji, można by bez zmiany przecinka przenieść do publikacji o, powiedzmy, Towarzystwie Biblijnym czy wyznawcach Świętych Dni Ostatnich.
Zabrakło mi informacji o samej sekcie, o doktrynie i praktyce. Nie to, że ich nie ma, ale jest ich stanowczo za mało.
Ja o scjentologach usłyszałem po raz pierwszy przy okazji sprawy serwera penet.fi. Ksiądz Zwoliński nic o tym nie pisze, a dla mnie to bardzo ważna rzecz, o której nie zapomnę. Oj, wiele jest rzeczy, o których nie zapomnę :-). W niektórych sprawach jestem bardzo pamiętliwy.
Zabrakło mi informacji o samej sekcie, o doktrynie i praktyce. Nie to, że ich nie ma, ale jest ich stanowczo za mało.
Ja o scjentologach usłyszałem po raz pierwszy przy okazji sprawy serwera penet.fi. Ksiądz Zwoliński nic o tym nie pisze, a dla mnie to bardzo ważna rzecz, o której nie zapomnę. Oj, wiele jest rzeczy, o których nie zapomnę :-). W niektórych sprawach jestem bardzo pamiętliwy.
Książka przeczytana: Henry Kuttner - Próżny robot
To zbiór opowiadań klasyka amerykańskiej SF środka XX w. Książkę kupiłem i przeczytałem ze względów sentymentalnych - te same opowiadania czytałem kiedyś na żółtych stronach w środku miesięcznika popularnonaukowego "Problemy", który kupowałem regularnie i który ceniłem najbardziej z dostępnych na polskim rynku wtedy, w latach osiemdziesiątych. Opowiadania zabawne, literatura lekka i przyjemna.
W jednym z opowiadań padła nazwa książki "Orkan na Jamajce" Hughesa. Poszperałem i okazało się, że było to dosyć znane dziełko w latach 30. XX w., w którym dzieci zostały przedstawione w sposób, nazwijmy to, niesztampowy. Dziś o książce nikt nie pamięta, a podobno to jej lektura doprowadziła do powstania "Władcy much" Goldinga, książki powalającej, którą Każdy Inteligenty Człowiek Powinien Przeczytać (KKKICzPP).
Ja zastanawiam się, czy nie miała również wpływu na Raya Bradbury'ego. Czytałem chyba wszystko, co gość napisał, łącznie z jego powieściami mainstreamowymi. Dzieci u niego to obcy, i to wcale niesympatyczni. Zastanawiałem się, skąd ta perspektywa, w której tkwi jakaś prawda, i teraz myślę, że pewnie czytał Hughesa i to go uderzyło.
A powieść Hughes zamówiem - na Amazonie oczywiście, i jak przyjdzie, to przeczytam.
W jednym z opowiadań padła nazwa książki "Orkan na Jamajce" Hughesa. Poszperałem i okazało się, że było to dosyć znane dziełko w latach 30. XX w., w którym dzieci zostały przedstawione w sposób, nazwijmy to, niesztampowy. Dziś o książce nikt nie pamięta, a podobno to jej lektura doprowadziła do powstania "Władcy much" Goldinga, książki powalającej, którą Każdy Inteligenty Człowiek Powinien Przeczytać (KKKICzPP).
Ja zastanawiam się, czy nie miała również wpływu na Raya Bradbury'ego. Czytałem chyba wszystko, co gość napisał, łącznie z jego powieściami mainstreamowymi. Dzieci u niego to obcy, i to wcale niesympatyczni. Zastanawiałem się, skąd ta perspektywa, w której tkwi jakaś prawda, i teraz myślę, że pewnie czytał Hughesa i to go uderzyło.
A powieść Hughes zamówiem - na Amazonie oczywiście, i jak przyjdzie, to przeczytam.
czwartek, 8 września 2011
Żart na dziś
Wyczytałem to niedawno:
Żaliła się bomba atomowa innym atomówkom: - Chciałabym być zwykłą kulą karabinową.
- Czemu? - dziwiły się atomówki.
- Brakuje mi kontaktu z ludźmi - odpowiadała.
Żaliła się bomba atomowa innym atomówkom: - Chciałabym być zwykłą kulą karabinową.
- Czemu? - dziwiły się atomówki.
- Brakuje mi kontaktu z ludźmi - odpowiadała.
środa, 31 sierpnia 2011
Czyja wina?
Bardzo ładny dialog twórczy między Wojciechem Młynarskim i Rafałem Ziemkiewiczem. Najpierw w programie "Szkło kontaktowe" Młynarski zadeklamował:
Pociąg spóźnił się do Buska - wina Tuska.
Podupada kurort Ustka - wina Tuska.
Groch się jakoś marnie łuska - wina Tuska.
W Totku Ci nie wyszła szóstka - wina Tuska.
Zaszkodziła Ci kapustka - wina Tuska.
Cioci Zosi siadła trzustka - wina Tuska.
W szczerym polu uschła brzózka - wina Tuska.
W gardle Ci uwięzła kluska - wina Tuska.
Dyszel złamał sie u wózka - wina Tuska.
Waza stłukła się etruska - wina Tuska.
Zimny deszczyk w oczy pluska - wina Tuska.
Gorzkie łzy ociera chustka - wina Tuska.
Połamała nóżki kózka - wina Tuska.
Księdzu z głowy spadła piuska - wina Tuska.
Polska to kolonia ruska - wina Tuska.
Na stadionach rąbanina - Tuska wina.
Spytasz mnie publiko moja, a cóż to za paranoja?
To katechizm jest prześliczny sporej partii politycznej.
A dlaczego Panie święty ten mój wierszyk nie ma puenty?
W miejsce puenty mgła i pustka - wina Tuska.
Na co RAZ odparował w "Uważam Rze" (a TU możesz obejrzeć nagranie z jutuba):
Wygrał Kulczyk, przegrał Kluska − ale to nie wina Tuska!
Wciąż brakuje ważnych ustaw − ale to nie wina Tuska!
Janusz szczuje, Stefan bluzga − ale to nie wina Tuska!
Radek wyćwierkuje głupstwa − ale to nie wina Tuska!
Śmieje się Europa z Buzka − ale to nie wina Tuska!
W każdym biurze masz chytruska − ale to nie wina Tuska!
Rozbezczelnia się wierchuszka − ale to nie wina Tuska!
Tropią dorsza, miast oszusta − ale to nie wina Tuska!
Zdrożał kurczak, jabłko, gruszka − ale to nie wina Tuska!
Podrożała świńska tuszka − ale to nie wina Tuska!
Wiejskim dzieciom burczy w brzuszkach − ale to nie wina Tuska!
Nic z laptopów dla prymuska − ale to nie wina Tuska!
Ścisk w wagonach niczym w puszkach − ale to nie wina Tuska!
Czarek, kwiaty masz i luz, ka… − ale to nie wina Tuska!
W Świnoujściu rura pruska − ale to nie wina Tuska!
Przetrwa stocznia, lecz francuska − ale to nie wina Tuska!
W kasie państwa długi, pustka − ale to nie wina Tuska!
Nikt nie reformuje KRUS-ka − ale to nie wina Tuska!
Wał pęknięty, powódź chlusta − ale to nie wina Tuska!
Była spółka – jest wydmuszka − ale to nie wina Tuska!
ABW szyderców łuska − ale to nie wina Tuska!
Zimna toń szyfranta muska − ale to nie wina Tuska!
Znowu zwisa trup z powrósła − ale to nie wina Tuska!
Ułamała skrzydło brzózka − ale to nie wina Tuska!
Szydzi z nas komisja ruska − ale to nie wina Tuska!
Cenzurują media news-ka − ale to nie wina Tuska!
W telewizji bujda pluska − ale to nie wina Tuska!
Łapie się za głowę wróżka − ale to nie wina Tuska!
To nie państwo, lecz psychuszka − ale to nie wina Tuska!
Czy to mania jest przeklęta? Nie, to stan inteligenta: choćby cały kraj się us…ł − wszystkich wina, lecz nie Tuska!
wtorek, 30 sierpnia 2011
Żart na dziś
W domu Kulczyków (wiem, że się rozwiedli, ale może to było przedtem):
- Jasiu, powiedz mi jeszcze raz, bo nie usłyszałam dobrze - kupiłeś arbuza, czy airbusa?
- Jasiu, powiedz mi jeszcze raz, bo nie usłyszałam dobrze - kupiłeś arbuza, czy airbusa?
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
Solidarność społeczna lewicy - garnitury z Londynu, krawiec z Hong Kongu
Za "Faktem":
Krawiec przyjeżdża do Polski i „zdejmuje” z posła wszystkie potrzebne miary. – Płaci mu się i on garnitur przysyła pocztą – zdradza tajniki swoich egzotycznych zakupów polityk lewicy.Czarujący, szarmancki i perfekcyjnie ubrany – wiadomo, że mowa o Ryszardzie Kaliszu, którego kobiety wprost kochają. Gdzie tkwi sekret powodzenia posła lewicy? Być może to właśnie świetnie dobrana garderoba czyni go tak atrakcyjnym. Nie są to jednak ubrania, które można kupić w polskich sieciach handlowych. Kalisz zdradził w jednym z wywiadów, że kiedy chce się zaopatrzyć w nowe garnitury, lata na zakupy do Londynu. Aby jednak być jeszcze bardziej wyjątkowym i mieć niepowtarzalne rzeczy, poseł zleca szycie koszul i garniturów aż w Hongkongu!Kiedyś głośno było o tym, że wnuczka ówczesnego premiera, Leszka Millera, nie chodzi do szkoły państwowej, lecz do bardzo drogiej szkoły prywatnej. Hmm...
Mało tego, Kalisz nie musi udawać się w długą podróż, aby wybrać nowy wzór. To krawiec przylatuje do niego! Nic dziwnego, że parlamentarzysta zawsze wygląda elegancko, skoro wszystkie ubrania, nawet paski, są skrojone na miarę.
piątek, 19 sierpnia 2011
Linda Gibbons - więzień sumienia
Po raz kolejny aresztowano Lindę Gibbons, kanadyjską obrończynię praw dzieci nienarodzonych. Pani Gibbons ma 69 lat. Od lat jest aresztowana za to, że stoi pod klinikami, które dokonują aborcji (w Kanadzie obowiązuje 170-metrowa strefa "ochronna" wokół ośrodków aborcyjnych), z plakatem "Mamo, czemu?". Pani Gibbons nie wykrzykuje żadnych haseł, nie pikietuje - po prostu stoi i modli się w myślach. Nie odpowiada policji, w sądzie nie broni się, milczy.
W ciągu swojego życia przesiedziała za to 8 lat w więzieniu.
Amnesty International nigdy nie zajęła się jej sprawą.
W ciągu swojego życia przesiedziała za to 8 lat w więzieniu.
Amnesty International nigdy nie zajęła się jej sprawą.
Nergal niewinny!
Sąd rejonowy w Gdyni uznał wczoraj, że Adam Darski, lider grupy Behemoth, nie dopuścił się obrazy uczuć religijnych, drąc na scenie Bilię i rozrzucając jej kawałki wśród publiczności, nazywając ją "kłamliwą księgą".
Nergal, pokaż, że z Ciebie jest prawdziwy kozak, i teraz zrób to samo z Koranem, to uwierzę, że zrobiłeś to z przekonania, a nie pod - swoistą - publikę.
Nergal, pokaż, że z Ciebie jest prawdziwy kozak, i teraz zrób to samo z Koranem, to uwierzę, że zrobiłeś to z przekonania, a nie pod - swoistą - publikę.
wtorek, 16 sierpnia 2011
Książka przeczytana: Julian Doyle, Bruce Dickinson - Chemical Wedding
Książkę tę kupiłem ze względu na jednego z autorów, Bruce'a Dickinsona, który jest wokalistą jednej z moich ulubionych kapel - Iron Maiden. Bruce Dickinson popełnił w swoim życiu parę książek, w tym The Adventures of Lord Iffy Boatrace, która cieszyła się pewną popularnością. Nie czytałem jej, ale w Amazonie jest niedostępna, kupując więc solowy album Bruce'a Dickinsona o nazwie Chemical Wedding kupiłem i książkę, która stała się podstawą do scenariusza filmu o tej samej nazwie.
Główną postacią książki jest Aleister Crowley, znany brytyjski okultysta, żyjący w latach 1875-1947. Książka, mająca chyba epatować erudycją, jest stekiem bzdur. Była dla mnie o tyle ciekawa, że dostarczyła trochę materiału na temat durnot, w które wierzą różni sataniści, okultyści, scjentolodzy (L. Ron Hubbard, twórca scjentologii, był w młodości pod dużym wpływem Aleistera Crowleya) czy masoni. Cała ta "wiedza tajemna", w części przekazana w książce, jest czymś tak żałosnym, że aż pisać się nie chce. Śmierć Sokratesa - kto czyta mój blog, wie, że parę miesięcy temu przeczytałem jego obronę pióra Platona - to, co piszą panowie Doyle i Dickinson, to po prostu nieprawda. Abelard i Heloiza - byliśmy z Marią na ich grobie w Paryżu - co za stek bzdur, że Abelard był mnichem, a ona mniszką, że... och, aż nie chce się tego wszystkiego komentować. Najsmutniejsze, że w to wszystko wmotana jest fizyka kwantowa i szczególna teoria względności. Magia stała się popularna w starożytnym Rzymie, gdy utracono zdolność rozumienia pism greckich, a wypracowane metody naukowe stały się niezrozumiałe - wtedy dokonania greckich uczonych zaczęto interpretować w kategoriach magii. I to samo mamy tutaj - na bazie swojej niewiedzy pisze się jakieś magiczne teorie.
Byłoby to wszystko zabawne, gdyby nie fakt, że w takie bzdury wierzy naprawdę wiele osób, czasami bardzo wpływowych.
Główną postacią książki jest Aleister Crowley, znany brytyjski okultysta, żyjący w latach 1875-1947. Książka, mająca chyba epatować erudycją, jest stekiem bzdur. Była dla mnie o tyle ciekawa, że dostarczyła trochę materiału na temat durnot, w które wierzą różni sataniści, okultyści, scjentolodzy (L. Ron Hubbard, twórca scjentologii, był w młodości pod dużym wpływem Aleistera Crowleya) czy masoni. Cała ta "wiedza tajemna", w części przekazana w książce, jest czymś tak żałosnym, że aż pisać się nie chce. Śmierć Sokratesa - kto czyta mój blog, wie, że parę miesięcy temu przeczytałem jego obronę pióra Platona - to, co piszą panowie Doyle i Dickinson, to po prostu nieprawda. Abelard i Heloiza - byliśmy z Marią na ich grobie w Paryżu - co za stek bzdur, że Abelard był mnichem, a ona mniszką, że... och, aż nie chce się tego wszystkiego komentować. Najsmutniejsze, że w to wszystko wmotana jest fizyka kwantowa i szczególna teoria względności. Magia stała się popularna w starożytnym Rzymie, gdy utracono zdolność rozumienia pism greckich, a wypracowane metody naukowe stały się niezrozumiałe - wtedy dokonania greckich uczonych zaczęto interpretować w kategoriach magii. I to samo mamy tutaj - na bazie swojej niewiedzy pisze się jakieś magiczne teorie.
Byłoby to wszystko zabawne, gdyby nie fakt, że w takie bzdury wierzy naprawdę wiele osób, czasami bardzo wpływowych.
sobota, 13 sierpnia 2011
Obosieczny miecz tolerancji
Za "Rzeczpospolitą":
Dwie pielęgniarki-katoliczki w Wielkiej Brytanii nie będą musiały asystować przy przerywaniu ciąży po tym, jak oskarżyły publiczną służbę zdrowia o dyskryminację z powodu przekonańCiekawe, z jakiego kraju są te pielęgniarki?
To pierwszy przypadek zastosowania ustawy antydyskryminacyjnej w takiej sytuacji.
Jak pisze sobotni "Daily Telegraph", pielęgniarki pracowały w szpitalu w Londynie i raz w tygodniu były kierowane do kliniki aborcyjnej, gdzie dawały pacjentkom leki powodujące wczesne poronienie eliminujące potrzebę zabiegu chirurgicznego (tzw. wczesna medyczna aborcja).
Gdy zorientowały się, czego się od nich wymaga, powiedziały dyrekcji, że jest to niezgodne z ich religijnymi przekonaniami uznającymi prawo do życia od chwili poczęcia.
Za pielęgniarkami ujął się ośrodek pomocy prawnej (Thomas More Legal Centre) specjalizujący się w dyskryminacji z powodów religijnych, który napisał w tej sprawie do szpitala, powołując się na ustawodawstwo antydyskryminacyjne (Equality Law).
Szpital początkowo zgodził się tylko, by pielęgniarki nie uczestniczyły w podawaniu leków wywołujących sztuczne poronienie, choć nie chciał przystać na to, by w ogóle zwolnić je z pracy w klinice aborcyjnej.
- Co by się stało, gdyby wszystkie pielęgniarki tak myślały - argumentował jeden z dyrektorów szpitala.
Pielęgniarki przekonywały, że pracując w klinice aborcyjnej, nawet bez kontaktu z zabiegiem przerywania ciąży, są wciąż moralnie współodpowiedzialne za zabijanie płodu. Po ponownej interwencji ośrodka prawniczego szpital zgodził się, by w ogóle nie były wyznaczane do pracy w klinice aborcyjnej.
Według "Daily Telegraph", obie pielęgniarki pochodzą z zagranicy i nie życzyły sobie, by podano ich tożsamość.
Dyrektor Thomas More Legal Centre, Niel Addison, zaznaczył, że ustawa aborcyjna z 1967 r. przyznaje lekarzom i pielęgniarkom prawo odmowy udziału w aborcji, zaś ustawa z 2000 r. (Equality Act) zabrania dyskryminacji ze względu na przekonania religijne.
W odróżnieniu od ustawy aborcyjnej ustawa antydyskryminacyjna daje prawo wystąpienia do sądu pracy.
Słowa, słowa, słowa...
Dwa tytuły z dwóch różnych gazet na temat tego samego doniesienia (podkreślenia własne):
"Ceny w Polsce rosną, ale znacznie wolniej" - Rzeczpospolita
"Inflacja w Polsce nieznacznie w dół" - Parkiet
Czyżby pierwsze efekty sprzedaży Rzeczpospolitej?
"Ceny w Polsce rosną, ale znacznie wolniej" - Rzeczpospolita
"Inflacja w Polsce nieznacznie w dół" - Parkiet
Czyżby pierwsze efekty sprzedaży Rzeczpospolitej?
piątek, 12 sierpnia 2011
Co czuje Czuma?
Krótko o Andrzeju Czumie - wydaje się, że gość po prostu zachował się uczciwie, stawiając prawdę przed interesami partyjnymi. Takim ludziom należy się szacunek. I dla nich pewnie ten szacunek jest ważniejszy, niż zadowolenie bezkręgowców z jego partii. A ja cieszę się, że w polskiej polityce są tacy ludzie.
Co w trawie Piszczek...
Tak a propos jednej z gwiazd naszej reprezentacji w piłce nożnej. Łukasz Piszczek przyznał się do stawianych mu zarzutów korupcyjnych i dobrowolnie poddał się karze. Ma teraz zakaz grania na pół roku - w naszej reprezentacji, być może również w Borussii Dortmund.
Nie moja sprawa oceniać, czy kara była sprawiedliwa, czy też nie - nie znam okoliczności tak, jak ci, co karę ferowali. Postawa samego piłkarza wydaje się być bardzo uczciwa - sam się przyznał, nie utrudniał, nie mataczył, nie miele językiem i nie relatywizuje swojej winy. Zastanawiają mnie jednak zasłyszane słowa komentatorów piłkarskich o tym, że Piszczek jest zbyt cenny dla reprezentacji, by go tak karać. To jakieś chore wyobrażenie prawa. Sprawiedliwość nie powinna mieć względu na osobę - nie jest sprawiedliwe, by dobry piłkarz miał być łagodniej karany, bo lepiej gra. Co to znaczy? Czyżbyście chcieli, by komuś uchodziło na sucho uwiedzenie dziecka, bo jest sławnym reżyserem? Czy zażywanie kokainy, bo jest się senatorem? Czy jazda z prędkością 200 km/h po zwykłej drodze, bo jest się ministrem? Pomroczność jasna, bo jest się synem prezydenta? Dalej wymieniać? Taka ma być Polska, budowana na takim fundamencie?
No właśnie - bliżej mi do ludzi, którzy wpakują do aresztu podejrzanego o gwałt szefa wielkiego banku, niż do tych Polaków o wschodnim wyczuciu prawa.
Nie moja sprawa oceniać, czy kara była sprawiedliwa, czy też nie - nie znam okoliczności tak, jak ci, co karę ferowali. Postawa samego piłkarza wydaje się być bardzo uczciwa - sam się przyznał, nie utrudniał, nie mataczył, nie miele językiem i nie relatywizuje swojej winy. Zastanawiają mnie jednak zasłyszane słowa komentatorów piłkarskich o tym, że Piszczek jest zbyt cenny dla reprezentacji, by go tak karać. To jakieś chore wyobrażenie prawa. Sprawiedliwość nie powinna mieć względu na osobę - nie jest sprawiedliwe, by dobry piłkarz miał być łagodniej karany, bo lepiej gra. Co to znaczy? Czyżbyście chcieli, by komuś uchodziło na sucho uwiedzenie dziecka, bo jest sławnym reżyserem? Czy zażywanie kokainy, bo jest się senatorem? Czy jazda z prędkością 200 km/h po zwykłej drodze, bo jest się ministrem? Pomroczność jasna, bo jest się synem prezydenta? Dalej wymieniać? Taka ma być Polska, budowana na takim fundamencie?
No właśnie - bliżej mi do ludzi, którzy wpakują do aresztu podejrzanego o gwałt szefa wielkiego banku, niż do tych Polaków o wschodnim wyczuciu prawa.
wtorek, 9 sierpnia 2011
Książka przeczytana: Tony Halik - 180 000 kilometrów przygody
Kolejna książka podróżnicza z serii biblioteki "Poznaj Świat" i kolejna, którą czytało się świetnie. Tony Halik, wbrew tytułowi, nie opisuje w niej swej najdłuższej wyprawy wzdłuż zachodniego brzegu obu Ameryk. Książka jest zbiorem różnych przygód, które spotkały go i jego rodzinę podczas tej podróży.
Na uwagę zasługuje język, którym autor opisuje swe przygody - dziś się tak nie pisze, nie wolno nawet. To język Wincentego Kadłubka czy Marco Polo, język, którymi opowiadało się historie, przekazywane z pokolenia na pokolenie przy ogniskach. Język ubarwiony, stylizowany.
Cieszę się, że czytanie takich książek sprawia mi przyjemność - połykam je wręcz, tak samo, jak wtedy, gdy miałem kilkanaście lat i czytałem Fiedlera, Centkiewiczów czy - trochę obok - Szklarskiego. Dziecko dziwiące się światu.
Na uwagę zasługuje język, którym autor opisuje swe przygody - dziś się tak nie pisze, nie wolno nawet. To język Wincentego Kadłubka czy Marco Polo, język, którymi opowiadało się historie, przekazywane z pokolenia na pokolenie przy ogniskach. Język ubarwiony, stylizowany.
Cieszę się, że czytanie takich książek sprawia mi przyjemność - połykam je wręcz, tak samo, jak wtedy, gdy miałem kilkanaście lat i czytałem Fiedlera, Centkiewiczów czy - trochę obok - Szklarskiego. Dziecko dziwiące się światu.
piątek, 29 lipca 2011
Niezastąpiona rodzinka
Cieszę się, że szefujący Platformie Obywatelskiej Donald Tusk uniemożliwił start w najbliższych wyborach parlamentarnych osobom z jednej rodziny. To mądra i dobra dla państwa decyzja. Jednocześnie smutną rzeczą jest wypowiedź ministra Zdrojewskiego na temat niemożliwości kandydowania jego żony, tak dobrze, według niego, nadającej się do polityki. Po pierwsze, jeżeli jest do tego celu lepszym kandydatem, niż on, to powinien sam zrezygnować z kandydowania - ministrem można być nawet wtedy, gdy nie jest się posłem. Po drugie, co to w ogóle za myślenie? Znamy kogoś, kto nadawałby się na posła, to musi kandydować? Myślę, że w Polsce jest kilkaset tysięcy, może i parę milionów ludzi, którzy mogliby zastąpić wielu posłów bez szkody dla naszego państwa. Skąd to przekonanie o waszej wyjątkowości?
czwartek, 28 lipca 2011
Polecam: Waldemar Łysiak w "Uważam Rze"
W ostatnim numerze "Uważam Rze" w swoim felietonie Waldemar Łysiak opisuje historię czeskiego komunisty, Juliusza Fuczika. Niesamowita sprawa - gorąco polecam!
Wiarygodność finansowa USA
Od paru tygodni gazety huczą o tym, że jeżeli do 2 sierpnia Partia Republikańska nie zgodzi się na zwiększenie limitu zadłużenia rządu Baracka Obamy, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej utracą wiarygodność finansową, a rynki światowe czeka nowy kryzys.
To jest bzdura. Gdyby moja żona wydawała bez opamiętania pieniądze, a ja doprowadziłbym do ograniczenia możliwości jej portfela, to czy moje małżeństwo straciłoby wiarygodność finansową? Przecież świadczyłoby to tylko o zwycięstwie zdrowego rozsądku.
Barack Obama doskonale wiedział, jakimi środkami dysponuje w tym roku. I wydał wszystko w siedem miesięcy. Czy to świadczy dobrze o jego wiarygodności? Jakie remedium wymyślił na problemy? Czy chce mniej wydawać? Nie, domaga się więcej pieniędzy. Skąd je wziąć? Zwiększyć zadłużenie państwa. Spłata tego zadłużenia to już nie będzie jego problem.
Trzeba pamiętać w tej sprawie o paru rzeczach. W Stanach Zjednoczonych rząd może mniej niż w Polsce. Bardzo duża część państwa jest prywatna, i to, że rząd pana Obamy nie będzie miał pieniędzy, nie wpłynie specjalnie na funkcjonowanie gospodarki.
Partia Demokratyczna zgodziła się na ten budżet. Teraz łamie przyjęte ustalenia i żąda jego rewizji. To z pewnością jest słabość demokracji kadencyjnej - uciekanie w zadłużenie, które będzie problemem już kogoś innego. Nasz rząd też ma takie duże ciągoty, i dobrze, że Komisja Europejska zmusza go do pilnowania poziomu zadłużenia.
Jeżeli Republikanie nie zgodzą się na zwiększenie zadłużenia, to państwową sferę w USA czeka kilka ciężkich miesięcy. Dla państwa jako całości przyniesie to jedynie korzyść.
To jest bzdura. Gdyby moja żona wydawała bez opamiętania pieniądze, a ja doprowadziłbym do ograniczenia możliwości jej portfela, to czy moje małżeństwo straciłoby wiarygodność finansową? Przecież świadczyłoby to tylko o zwycięstwie zdrowego rozsądku.
Barack Obama doskonale wiedział, jakimi środkami dysponuje w tym roku. I wydał wszystko w siedem miesięcy. Czy to świadczy dobrze o jego wiarygodności? Jakie remedium wymyślił na problemy? Czy chce mniej wydawać? Nie, domaga się więcej pieniędzy. Skąd je wziąć? Zwiększyć zadłużenie państwa. Spłata tego zadłużenia to już nie będzie jego problem.
Trzeba pamiętać w tej sprawie o paru rzeczach. W Stanach Zjednoczonych rząd może mniej niż w Polsce. Bardzo duża część państwa jest prywatna, i to, że rząd pana Obamy nie będzie miał pieniędzy, nie wpłynie specjalnie na funkcjonowanie gospodarki.
Partia Demokratyczna zgodziła się na ten budżet. Teraz łamie przyjęte ustalenia i żąda jego rewizji. To z pewnością jest słabość demokracji kadencyjnej - uciekanie w zadłużenie, które będzie problemem już kogoś innego. Nasz rząd też ma takie duże ciągoty, i dobrze, że Komisja Europejska zmusza go do pilnowania poziomu zadłużenia.
Jeżeli Republikanie nie zgodzą się na zwiększenie zadłużenia, to państwową sferę w USA czeka kilka ciężkich miesięcy. Dla państwa jako całości przyniesie to jedynie korzyść.
Breivik jako prawicowiec
Po tragedii w Norwegii wielokrotnie w mediach przewinęło się określenie zamachowca jako przedstawiciela "skrajnej prawicy". Podawane przez media informacje często jednak wskazywały na coś zupełnie przeciwnego.
Breivik z dużą zaciekłością atakował Kościół Katolicki za nie podzielanie jego wizji świata.
Widziałem w telewizji jego zdjęcie w stroju loży masońskiej. Przypomnę, że masoneria to ruch oświeceniowy, który odrzuciwszy wiarę w Boga założył, że "mądrzy" ludzie, współdziałając ze sobą, w oparciu o dokonania "nauk" socjologicznych, będą w stanie, za pomocą inżynierii społecznej, budować coraz lepszą cywilizację. Jest to ruch antydemokratyczny, ponieważ działa często z dużym ograniczeniem jawności, uważają, że społeczeństwo nie dojrzało do pewnych prawd. Takie ruchy ogólnie można określić mianem "gnostycznych" - są obecne od zawsze. Grupa ludzi uważa, że posiada wiedzę "tajemną", niedostępną dla ogółu, postrzeganego często jako "tępa masa". Posiadanie tej wiedzy daje tej grupie - według ich przekonania - szczególne prawa wobec tej "tępej masy". Ruchy gnostyczne w przekroju historii cywilizacji były i są niebezpieczne - są odpowiedzialne za wiele największych cywilizacyjnych tragedii w historii świata. Masoneria ma też wyraźne lewicowe sympatie, bo lewica też często popada w gnostycyzm. Z punktu widzenia nauki Kościoła Katolickiego masoneria jest nie do pogodzenia z chrześcijańskim widzeniem świata. Zostając członkiem loży masońskiej automatycznie ekskomunikujemy się z Kościoła.
Breivika określono też w mediach wielokrotnie jako neonazistę. Przypomnę, że nazizm to nazwa niemieckiej odmiany faszyzmu, czyli narodowego socjalizmu. Naziści byli socjalistami - sami się tak nazywali (NSDAP oznacza Narodowo-Socjalistyczną Niemiecką Partię Pracy) i tak też działali - starali się, by państwo ingerowało w jak największą ilość aspektów życia. Społeczeństwo było traktowane jako tkanka, którą się formuje, a niepotrzebne czy chore fragmenty wycina - dokładnie tak samo, jak widzieli to komuniści. Te lewicowe zapędy do tworzenia "idealnych" społeczeństw doprowadziły najpierw do śmierci i nędzy narody Związku Sowieckiego, potem do tragedii narodu niemieckiego i okupowanych przez Trzecią Rzeszę Niemiecką krajów, to te ideologie "inżynierii społecznych" zabiły miliony mieszkańców Kambodży, a potem innych krajów Indochin. To przez te lewicowe utopie cierpi do dziś wiele krajów Afryki. Breivik jako naonazista jest ich spadkobiercą.
Breivik z dużą zaciekłością atakował Kościół Katolicki za nie podzielanie jego wizji świata.
Widziałem w telewizji jego zdjęcie w stroju loży masońskiej. Przypomnę, że masoneria to ruch oświeceniowy, który odrzuciwszy wiarę w Boga założył, że "mądrzy" ludzie, współdziałając ze sobą, w oparciu o dokonania "nauk" socjologicznych, będą w stanie, za pomocą inżynierii społecznej, budować coraz lepszą cywilizację. Jest to ruch antydemokratyczny, ponieważ działa często z dużym ograniczeniem jawności, uważają, że społeczeństwo nie dojrzało do pewnych prawd. Takie ruchy ogólnie można określić mianem "gnostycznych" - są obecne od zawsze. Grupa ludzi uważa, że posiada wiedzę "tajemną", niedostępną dla ogółu, postrzeganego często jako "tępa masa". Posiadanie tej wiedzy daje tej grupie - według ich przekonania - szczególne prawa wobec tej "tępej masy". Ruchy gnostyczne w przekroju historii cywilizacji były i są niebezpieczne - są odpowiedzialne za wiele największych cywilizacyjnych tragedii w historii świata. Masoneria ma też wyraźne lewicowe sympatie, bo lewica też często popada w gnostycyzm. Z punktu widzenia nauki Kościoła Katolickiego masoneria jest nie do pogodzenia z chrześcijańskim widzeniem świata. Zostając członkiem loży masońskiej automatycznie ekskomunikujemy się z Kościoła.
Breivika określono też w mediach wielokrotnie jako neonazistę. Przypomnę, że nazizm to nazwa niemieckiej odmiany faszyzmu, czyli narodowego socjalizmu. Naziści byli socjalistami - sami się tak nazywali (NSDAP oznacza Narodowo-Socjalistyczną Niemiecką Partię Pracy) i tak też działali - starali się, by państwo ingerowało w jak największą ilość aspektów życia. Społeczeństwo było traktowane jako tkanka, którą się formuje, a niepotrzebne czy chore fragmenty wycina - dokładnie tak samo, jak widzieli to komuniści. Te lewicowe zapędy do tworzenia "idealnych" społeczeństw doprowadziły najpierw do śmierci i nędzy narody Związku Sowieckiego, potem do tragedii narodu niemieckiego i okupowanych przez Trzecią Rzeszę Niemiecką krajów, to te ideologie "inżynierii społecznych" zabiły miliony mieszkańców Kambodży, a potem innych krajów Indochin. To przez te lewicowe utopie cierpi do dziś wiele krajów Afryki. Breivik jako naonazista jest ich spadkobiercą.
PO-parcie
Dziś usłyszałem, że do Senatu z poparciem PO będą startować "niezależni" kandydaci: Izabela Sierakowska, Włodzimierz Cimoszewicz i Marek Borowski. To jest skuteczne uprawianie polityki. Buduje się i straszaka na koalicjanta - na kampanię przedwyborczą i ewentualne renegocjacje umowy koalicyjnej po wyborach, ale też buduje się realną alternatywę dla PSLu i dobry sprzęg do współpracy koalicyjnej z SLD, poniekąd osłabia się tamtą partię, odbierając jej część wyborców, konsekwentnie buduje się partię "szeroką" - jedyny model, który może doprowadzić do długoletniej samodzielnej władzy w kraju.
Nieważne, czy wygra te przyszłe wybory PiS (co jest prawdopodobne, ale mało), czy PO - tego typu posunięcia gwarantują, że przez następne cztery lata Polska pozostanie jedynym dużym europejskim krajem, gdzie wśród dwóch największych partii nie ma partii socjaldemokratycznej. Za co obu partiom ze szczerego serca mówię: dziękuję.
Nieważne, czy wygra te przyszłe wybory PiS (co jest prawdopodobne, ale mało), czy PO - tego typu posunięcia gwarantują, że przez następne cztery lata Polska pozostanie jedynym dużym europejskim krajem, gdzie wśród dwóch największych partii nie ma partii socjaldemokratycznej. Za co obu partiom ze szczerego serca mówię: dziękuję.
Koleje syna premiera
Dziś poczytałem sobie o wyjaśnieniach syna Donalda Tuska wobec sprawy, o której pisałem wczoraj. Pisze on, że jest specjalistą ds. kolei, że jechało kilku dziennikarzy, że nie chce nic ojcu zawdzięczać, ale ma prawo budować swoje życie. Ogólnie tłumaczenie wygląda tak - jako specjalista od kolei mogłem na tę konferencję do Chin pojechać.
Syn premiera nie zauważa w tych wyjaśnieniach prawdziwego problemu, który tu istnieje. Problemem nie jest to, że pojechał do Chin na konferencję. Problem tkwi w tym, że nie pojechał tam za swoje pieniądze ani za pieniądze swojej redakcji. Pojechał za pieniądze z państwowej kasy, do której klucze dzierży rząd jego ojca, i za pieniądze chińskiej firmy, która od rządu jego ojca otrzymała miliardowy kontrakt. To jest problem. I o tym młody Tusk nie pisze. Być może w ogóle tak na tę sytuację nie patrzy - co świadczy o degeneracji moralnej - w młodym wieku.
Swoją drogą, przypomina mi się, jak pierwsi dziennikarze śledczy polskiego Newsweeka opisywali po roku działalności swoje doświadczenia w tropieniu afer w naszym kraju. Pisali, że najbardziej poraził ich prymitywizm tych ludzi, którzy wprost mówili, że załatwią, co trzeba, tylko chcą tyle a tyle łapówki. Żadnych lekkich sygnałów, tylko brutalnie - prosto z mostu. Tu tak przecież też można byłoby się postarać - Agora dostałaby od PKP zlecenie na kampanię reklamową po trochę zawyżonych kosztach, a młody Tusk jako dziennikarz "Gazety Wyborczej" wyjechałby do Chin za pieniądze redakcji. To, że tak nie zrobiono, może świadczyć o tym, że finezja w korupcji w Polsce nie jest jeszcze potrzebna.
Syn premiera nie zauważa w tych wyjaśnieniach prawdziwego problemu, który tu istnieje. Problemem nie jest to, że pojechał do Chin na konferencję. Problem tkwi w tym, że nie pojechał tam za swoje pieniądze ani za pieniądze swojej redakcji. Pojechał za pieniądze z państwowej kasy, do której klucze dzierży rząd jego ojca, i za pieniądze chińskiej firmy, która od rządu jego ojca otrzymała miliardowy kontrakt. To jest problem. I o tym młody Tusk nie pisze. Być może w ogóle tak na tę sytuację nie patrzy - co świadczy o degeneracji moralnej - w młodym wieku.
Swoją drogą, przypomina mi się, jak pierwsi dziennikarze śledczy polskiego Newsweeka opisywali po roku działalności swoje doświadczenia w tropieniu afer w naszym kraju. Pisali, że najbardziej poraził ich prymitywizm tych ludzi, którzy wprost mówili, że załatwią, co trzeba, tylko chcą tyle a tyle łapówki. Żadnych lekkich sygnałów, tylko brutalnie - prosto z mostu. Tu tak przecież też można byłoby się postarać - Agora dostałaby od PKP zlecenie na kampanię reklamową po trochę zawyżonych kosztach, a młody Tusk jako dziennikarz "Gazety Wyborczej" wyjechałby do Chin za pieniądze redakcji. To, że tak nie zrobiono, może świadczyć o tym, że finezja w korupcji w Polsce nie jest jeszcze potrzebna.
środa, 27 lipca 2011
Zabawna sytuacja w TVP Info
Byłem dziś świadkiem zabawnej sytuacji w TVP Info. Podano dziś informację, że w piątek zostanie opublikowany raport komisji w sprawie katastrofy smoleńskiej. To był też główny temat dyskusji. Prowadzący program powiedział w pewnej chwili, że dostał informację, że właśnie zaczyna się konferencja Prawa i Sprawiedliwości, więc rozpoczną jej relacjonowanie. No i moim oczom ukazał się któryś z polityków PiS, który - ku mojemu lekkiemu zdumieniu, a chyba ku ogromnemu realizatorów programu - zamiast o raporcie komisji zaczął mówić o synu premiera Tuska, który na koszt podatnika (a dokładnie PKP) pojechał na wycieczkę do Chin. Współorganizatorem wyprawy była według polityka spółka COVEC, która otrzymała od polskiego rządu zlecenie na budowę odcinków autostrady A2.
Relacja z konferencji została bardzo szybko przerwana - w pół słowa, w trakcie wypowiedzi polityka PiS. Co więcej, prowadzący program nawet nie zająknął się na temat przekazu, przeszedł do innego tematu tak, jakby tej relacji w ogóle nie było.
Ciekaw jestem, czy temat poruszony w tym fragmencie znajdzie jakieś miejsce w mediach? Swoją drogą, uważam, i powtarzam to w różnych gronach, moim zdaniem największym zagrożeniem dla budowy społeczeństwa wolnego i bogatego jest korupcja. Najbardziej cenię dwuletnie rządy PiSu za zdecydowaną walkę z korupcją, i największe pretensje do PO mam o zaniechanie tej walki. Wczoraj komisja sejmowa ds. śmierci Barbary Blidy opublikowała swoje wnioski - poparły je i SLD, co nie dziwi, i PSL, co też nie dziwi za bardzo, ale też i PO. A ja chciałbym, żeby w polskim społeczeństwie nie było świętych krów, których nie wolno aresztować, karać, prowadzić przeciwko nim śledztwa. Wydaje mi się, że istnieje "porozumienie ponad podziałami", że nie tyka się działaczy prominentnych, cokolwiek by nie robili. I to pozwolenie na kolesiostwo jest wyczuwane przez społeczeństwo, i przenosi się na inne sfery życia społecznego. A ja wolałbym rzymską zasadę, według której żona Cezara jest poza wszelkim podejrzeniem, i drugą, o prawie twardym, ale obowiązującym. Pamiętacie, jak Zyta Gilowska rozstawała się z Platformą? Sprawa z synem Tuska jest chyba podobnego kalibru.
Relacja z konferencji została bardzo szybko przerwana - w pół słowa, w trakcie wypowiedzi polityka PiS. Co więcej, prowadzący program nawet nie zająknął się na temat przekazu, przeszedł do innego tematu tak, jakby tej relacji w ogóle nie było.
Ciekaw jestem, czy temat poruszony w tym fragmencie znajdzie jakieś miejsce w mediach? Swoją drogą, uważam, i powtarzam to w różnych gronach, moim zdaniem największym zagrożeniem dla budowy społeczeństwa wolnego i bogatego jest korupcja. Najbardziej cenię dwuletnie rządy PiSu za zdecydowaną walkę z korupcją, i największe pretensje do PO mam o zaniechanie tej walki. Wczoraj komisja sejmowa ds. śmierci Barbary Blidy opublikowała swoje wnioski - poparły je i SLD, co nie dziwi, i PSL, co też nie dziwi za bardzo, ale też i PO. A ja chciałbym, żeby w polskim społeczeństwie nie było świętych krów, których nie wolno aresztować, karać, prowadzić przeciwko nim śledztwa. Wydaje mi się, że istnieje "porozumienie ponad podziałami", że nie tyka się działaczy prominentnych, cokolwiek by nie robili. I to pozwolenie na kolesiostwo jest wyczuwane przez społeczeństwo, i przenosi się na inne sfery życia społecznego. A ja wolałbym rzymską zasadę, według której żona Cezara jest poza wszelkim podejrzeniem, i drugą, o prawie twardym, ale obowiązującym. Pamiętacie, jak Zyta Gilowska rozstawała się z Platformą? Sprawa z synem Tuska jest chyba podobnego kalibru.
sobota, 16 lipca 2011
Żart na dziś
- Masz jakieś wady?
- Szczerość.
- Myślę, że to raczej zaleta.
- Gówno mnie obchodzi, co myślisz.
- Szczerość.
- Myślę, że to raczej zaleta.
- Gówno mnie obchodzi, co myślisz.
wtorek, 21 czerwca 2011
Nie dla psa kiełbasa
Zbliżają się wybory parlamentarne. W tym kontekście chciałbym napisać Wam o ciekawej inicjatywie: twórcy nazwali ją "Nie dla psa kiełbasa" - chodzi o ruch, który stawia sobie na celu odsunięcie od władzy "bandy czworga", czyli dotychczasowego establishmentu politycznego: PO, PiS, SLD i PSL. Osoby, przystępujące do ruchu, zobowiązują się w najbliższych wyborach oddać głos na partię spoza tej czwórki. Ruch nie skupia ani prawicowców, ani lewicowców - ważne, by w ten sposób zamanifestować brak zgody na utrzymanie status quo. Strona ruchu dostępna jest pod adresem http://www.ndpk.pl.
Świadectwo normalności
Sąd, który rozpatruje pozew karny, wniesiony przez byłego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu, zdecydował, że chce usłyszeć opinię biegłych na temat zdrowia psychicznego Jarosława Kaczyńskiego. Wygląda mi to na bardzo żałosne zagranie - ciekawe, jaki będzie oddźwięk publiczny. Sam oskarżony uznał to za szykanę. Ja bardzo lubię przysłowie "człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi" i szukam efektów działania siły Bożej wbrew, a częściej jeszcze w poprzek ludzkich planów. Tu do głowy przychodzi mi jedno: pożytek z wniosku sądu jest taki, że Jarosław Kaczyński już niedługo będzie miał sądowe świadectwo normalności - w odróżnieniu od wielu członków rządu. I tak to powinien komentować.
środa, 15 czerwca 2011
Inflacja najwyższa od 10 lat!!!
Główny Urząd Statystyczny przed chwilą opublikował dane o inflacji. Wynosi ona 5,0%, jest więc najwyższa od 10 lat, przy czym ceny żywności wzrosły w ciągu ostatniego roku o 9,4%.
Oznacza to, że zapłaciliśmy taki właśnie podatek od swoich pieniędzy. Podatek, nałożony równo na całe społeczeństwo przez rząd, bez konieczności jego ustalania i zdobywania zgody na jego podniesienie. Sami zgodziliśmy się ten podatek zapłacić, wybierając taki, a nie inny rząd.
By "zapiąć" budżet (i tak się nie dopina, ale chociaż żeby rozpadlina nie była zbyt szeroka) trzeba obniżać wydatki państwowe lub zwiększać wpływy, czyli głównie podatki. Obecny rząd skupił się na tym drugim, bo to jest łatwe - a cięcie kosztów wymaga wysiłku. W rezultacie mamy wyższy VAT oraz inflację, a przy okazji gwałtowny wzrost zatrudnienia w administracji.
Co interesujące, ok. połowa społeczeństwa (bo tyle w sumie według sondaży chce głosować na PO i PSL) nie ma nic przeciwko rosnącym cenom i armii urzędników, i chciałaby, by przez następne cztery lata się to nie zmieniło.
No to słodkiego, miłego życia!
Oznacza to, że zapłaciliśmy taki właśnie podatek od swoich pieniędzy. Podatek, nałożony równo na całe społeczeństwo przez rząd, bez konieczności jego ustalania i zdobywania zgody na jego podniesienie. Sami zgodziliśmy się ten podatek zapłacić, wybierając taki, a nie inny rząd.
By "zapiąć" budżet (i tak się nie dopina, ale chociaż żeby rozpadlina nie była zbyt szeroka) trzeba obniżać wydatki państwowe lub zwiększać wpływy, czyli głównie podatki. Obecny rząd skupił się na tym drugim, bo to jest łatwe - a cięcie kosztów wymaga wysiłku. W rezultacie mamy wyższy VAT oraz inflację, a przy okazji gwałtowny wzrost zatrudnienia w administracji.
Co interesujące, ok. połowa społeczeństwa (bo tyle w sumie według sondaży chce głosować na PO i PSL) nie ma nic przeciwko rosnącym cenom i armii urzędników, i chciałaby, by przez następne cztery lata się to nie zmieniło.
No to słodkiego, miłego życia!
Film obejrzany: Wielki film (Big Fat Important Movie)
Wczoraj obejrzałem nagrany wcześniej i emitowany przez HBO "Wielki film" w reżyserii Davida Zuckera. Film nosi w oryginale tytuł "An American Carol", jest jednak znany również jako "Big Fat Important Movie" - tak też jego oryginalny tytuł podał polski emitent.
Jest to komedia, oparta na szkielecie znanym z "Opowieści wigilijnej" Karola Dickensa. Do głównego bohatera, który jest złym człowiekiem, przychodzą trzy duchy. Oglądając z nimi różne sceny, dochodzi do refleksji nad własnym życiem i nawraca się.
Film jest o tyle ciekawy, że komedia, choć łatwa do przyswojenia, jest jednocześnie o dosyć poważnych tematach - patriotyzmie i manipulacji opinią. Głównym bohaterem jest Michael Malone (parodia reżysera Michaela Moore'a), który w swoich "dokumentalnych" filmach opluwa Amerykę.
Film wart obejrzenia - niektóre sceny są dla Amerykanina, ale przy wielu pośmiejecie się gorzko i z nieobcej nam politycznej manipulacji. Moja ulubiona scena: wywiad w telewizji, no i fundamentalistyczni chrześcijanie, którzy są równie groźni, co i fundamentalistyczni muzułmanie.
Popatrzcie też, jak patriotycznie usposobieni Amerykanie próbują walczyć z lewicową propagandą: komedia jest lekka, zabawna, o sprawach poważnych mówi prosto. Pokazuje w bardzo przystępny sposób, jakie niebezpieczeństwa kryją się za z pozoru słusznymi hasłami, oraz że poglądy wynoszonych na lewicowy piedestał autorytetów niekoniecznie były takie, jak próbuje się je przedstawiać.
W filmie wystąpiło kilku znanych aktorów, m. in. Jon Voight, Dennis Hopper i Leslie Nielsen, dla którego był to jeden z ostatnich filmów.
Jest to komedia, oparta na szkielecie znanym z "Opowieści wigilijnej" Karola Dickensa. Do głównego bohatera, który jest złym człowiekiem, przychodzą trzy duchy. Oglądając z nimi różne sceny, dochodzi do refleksji nad własnym życiem i nawraca się.
Film jest o tyle ciekawy, że komedia, choć łatwa do przyswojenia, jest jednocześnie o dosyć poważnych tematach - patriotyzmie i manipulacji opinią. Głównym bohaterem jest Michael Malone (parodia reżysera Michaela Moore'a), który w swoich "dokumentalnych" filmach opluwa Amerykę.
Film wart obejrzenia - niektóre sceny są dla Amerykanina, ale przy wielu pośmiejecie się gorzko i z nieobcej nam politycznej manipulacji. Moja ulubiona scena: wywiad w telewizji, no i fundamentalistyczni chrześcijanie, którzy są równie groźni, co i fundamentalistyczni muzułmanie.
Popatrzcie też, jak patriotycznie usposobieni Amerykanie próbują walczyć z lewicową propagandą: komedia jest lekka, zabawna, o sprawach poważnych mówi prosto. Pokazuje w bardzo przystępny sposób, jakie niebezpieczeństwa kryją się za z pozoru słusznymi hasłami, oraz że poglądy wynoszonych na lewicowy piedestał autorytetów niekoniecznie były takie, jak próbuje się je przedstawiać.
W filmie wystąpiło kilku znanych aktorów, m. in. Jon Voight, Dennis Hopper i Leslie Nielsen, dla którego był to jeden z ostatnich filmów.
Francja nie chce małżeństw homoseksualnych
Francuskie Zgromadzenie Narodowe odrzuciło wczoraj stosunkiem głosów 293 do 222 projekt ustawy, legalizującej małżeństwa homoseksualne.
W kontekście odrzucenia warto zwrócić uwagę na opinię Marine Le Pen, przywódczyni Frontu Narodowego. Powiedziała ona to, co i mi chodzi po głowie w kontekście takich propozycji. Jeżeli zgodzimy się na to, że definicja małżeństwa powinna ulec zmianie - dokładniej poszerzeniu, to trudno będzie powstrzymać się od pytania - co limituje tę definicję? I nie chodzi tu o kozę czy psa jako "współmałżonka", bo świadomość byłaby granicą łatwą do akceptacji. Chodzi o to właśnie, o czym powiedziała Marine Le Pen - dlaczego ograniczać definicję małżeństwa do związku DWÓCH dowolnych osób? Mamy w końcu i w historii, i w dzisiejszym świecie trochę przykładów kultur poligamicznych. Dlaczego dwa ma być lepsze niż trzy? Trudno byłoby znaleźć przekonujące racje, nie narażając się na te same zarzuty, które dziś wysuwane są wobec tych, którzy bronią tradycyjnej definicji. Co więcej, trzeba byłoby pójść konsekwentnie dalej, bo przecież trzy nie jest w niczym lepsze od czterech, a siedem to taka szczęśliwa liczba.
No i dwie konsekwencje, przychodzące do głowy od razu. Batalia o definicję małżeństwa to także batalia o prawa - do dziedziczenia bez konieczności płacenia podatku, do adopcji czy wychowywania dzieci na wypadek śmierci współmałżonka. Przy legalizacji poligamii z takiego mechanizmu mogłyby korzystać grupy ludzi, na przykład sekty, do unikania opodatkowania przy przekazywaniu majątku czy też do pozyskiwania dzieci i wychowywania ich według panujących w sekcie systemów wartości.
W kontekście odrzucenia warto zwrócić uwagę na opinię Marine Le Pen, przywódczyni Frontu Narodowego. Powiedziała ona to, co i mi chodzi po głowie w kontekście takich propozycji. Jeżeli zgodzimy się na to, że definicja małżeństwa powinna ulec zmianie - dokładniej poszerzeniu, to trudno będzie powstrzymać się od pytania - co limituje tę definicję? I nie chodzi tu o kozę czy psa jako "współmałżonka", bo świadomość byłaby granicą łatwą do akceptacji. Chodzi o to właśnie, o czym powiedziała Marine Le Pen - dlaczego ograniczać definicję małżeństwa do związku DWÓCH dowolnych osób? Mamy w końcu i w historii, i w dzisiejszym świecie trochę przykładów kultur poligamicznych. Dlaczego dwa ma być lepsze niż trzy? Trudno byłoby znaleźć przekonujące racje, nie narażając się na te same zarzuty, które dziś wysuwane są wobec tych, którzy bronią tradycyjnej definicji. Co więcej, trzeba byłoby pójść konsekwentnie dalej, bo przecież trzy nie jest w niczym lepsze od czterech, a siedem to taka szczęśliwa liczba.
No i dwie konsekwencje, przychodzące do głowy od razu. Batalia o definicję małżeństwa to także batalia o prawa - do dziedziczenia bez konieczności płacenia podatku, do adopcji czy wychowywania dzieci na wypadek śmierci współmałżonka. Przy legalizacji poligamii z takiego mechanizmu mogłyby korzystać grupy ludzi, na przykład sekty, do unikania opodatkowania przy przekazywaniu majątku czy też do pozyskiwania dzieci i wychowywania ich według panujących w sekcie systemów wartości.
wtorek, 14 czerwca 2011
Rosjanie z honorami wojskowymi pochowali mordercę i gwałciciela
W zeszłym tygodniu w Moskwie zamordowano Jurija Budanowa, byłego dowódcę pułku czołgów w wojnie czeczeńskiej. Był pierwszym rosyjskim oficerem, skazanym za zbrodnie wojenne w Czeczenii. Udowodniono mu porwanie, zgwałcenie i zamordowanie 18-letniej Czeczenki, Elzy Kungajewej. Został za to w 2003 roku skazany na degradację, pozbawienie odznaczeń i 10 lat łagru. Wyszedł na wolność przedterminowo w styczniu 2009 roku. Został zastrzelony sześcioma strzałami w głowę przez nieznanych sprawców. Pochowano go z wojskowymi honorami - kompania honorowa oddała trzy salwy, nad trumną powiewała wojskowa flaga przepasana kirem. W pogrzebie udział wzięło ok. 500 osób, w tym Władimir Żyrinowski, który zapowiedział podjęcie starań o rehabilitację Budanowa i nadanie jego imienia ulicy w Moskwie.
Fałszywa lesbijka
Według artykułu z rp.pl przez wiele tygodni świat żył perypetiami syryjskiej lesbijki, zmagającej się z reżimem. Z powodu kłopotów z dotarciem do informacji z tego kraju, czytali go m. in. dziennikarze. Sprawa się "rypła", gdy na blogu podano informację o aresztowaniu dziewczyny przez syryjskie służby specjalne. Apel o jej uwolnienie na Facebooku podpisało 14 tysięcy osób. Sprawą zainteresował się Departament Stanu USA.
No i się okazało, że ta lesbijska Syryjka to Tom MacMaster, student uniwersytetu w Edynburgu. Gdy już się wszystko wydało, tłumaczył, że robił to, by przyciągnąć uwagę ludzi do przemian dokonujących się na Bliskim Wschodzie. Na blogu wykorzystywał znalezione w sieci zdjęcia mieszkającej w Londynie Chorwatki. Facet nie czuje się winny. Chciał dobrze. Jak wielu przed nim. Swoją drogą, 40-letni student? Hmm..
No i się okazało, że ta lesbijska Syryjka to Tom MacMaster, student uniwersytetu w Edynburgu. Gdy już się wszystko wydało, tłumaczył, że robił to, by przyciągnąć uwagę ludzi do przemian dokonujących się na Bliskim Wschodzie. Na blogu wykorzystywał znalezione w sieci zdjęcia mieszkającej w Londynie Chorwatki. Facet nie czuje się winny. Chciał dobrze. Jak wielu przed nim. Swoją drogą, 40-letni student? Hmm..
Komiks przeczytany i obejrzany: Juan Gimenez - Czwarta siła
Polskie wydanie (Egmont) zawiera trzy francuskie tomy. To dosyć grube, ładnie wydane dziełko - o niczym. Nudy z olejem, akcja na poziomie ucznia szkoły średniej, może nawet nudniejsza. Sztampa. Kreska dosyć, dosyć, może być. Ale fabuła - byle co.
Jeżeli ktoś chciałby sięgnąć po jakiś ciekawy komiks, a wielkiego rozeznania nie ma, i trafił na ten artykuł, to polecam zamiast tego: Usagiego Yojimbo, Thorgala, Funky'ego Kovala, Yansa, Detektywa Jeża, Skargę Utraconych Ziem...
Jeżeli ktoś chciałby sięgnąć po jakiś ciekawy komiks, a wielkiego rozeznania nie ma, i trafił na ten artykuł, to polecam zamiast tego: Usagiego Yojimbo, Thorgala, Funky'ego Kovala, Yansa, Detektywa Jeża, Skargę Utraconych Ziem...
piątek, 10 czerwca 2011
Książka przeczytana: Vittorio Messori - Znak dla niewierzących.
"Zatem, drodzy katolicy, ograniczymy się do przypomnienia wam pewnej obiektywnej prawdy: do tej pory nie zdarzył się >>cud<<, który mógłby być zaobserwowany przez wiarygodnych świadków i stwierdzony z całą pewnością" - Ernest Renan
"Żaden wierzący nie byłby tak naiwny, żeby przyzywać Bożej interwencji, która miałaby sprawić, że odrośnie odcięta noga. Taki cud, który skądinąd byłby przekonujący, nigdy nie został stwierdzony. I możemy śmiało przewidzieć, że nigdy stwierdzony nie zostanie" - Felix Michaud
"Widzę wiele lasek i kul, ale nie widzę żadnej drewnianej nogi" - Emil Zola w Lourdes
"Przeglądając spis tak zwanych cudownych uzdrowień, nigdzie nie stwierdziłem, aby wiara spowodowała odrośnięcie amputowanej kończyny" - Jean Martin Charcot o Lourdes
"Nawet najbardziej niewykształceni zwolennicy tezy o możliwości cudownych interwencji boskich nie ośmielają się już prosić o >>cuda<<, które byłyby naprawdę >>nadprzyrodzone<<, jak na przykład odrośnięcie amputowanych nóg czy rąk" - Ambrogio Donini
Vittorio Messori, znany włoski dziennikarz, w tej książce opisuje cud, który miał miejsce w 1640 roku w wiosce Calanda w Hiszpanii. Chłopcu, który stracił nogę, została ona cudownie przywrócona. Cud ten jest udokumentowany w sposób wręcz porażający. Pokazuje też, że cytowani wyżej antykatolicy nie odrobili swojej lekcji - nieistotne, że są ateistami - skoro uciekają się do stwierdzeń kategorycznych, powinni ich wypowiedzenie poprzedzić w miarę starannym rozeznaniem.
Nie będę psuł Wam zabawy szczegółami. Książka jest fenomenalna, i może - oprócz samej otoczki wokół relacjonowanego wydarzenia - dostarczyć Wam dużo informacji o historii Hiszpanii. A jeżeli spodoba się Wam sposób narracji Messoriego, to zachęcam gorąco do przeczytania "Czarnych kart Kościoła" tegoż autora.
"Żaden wierzący nie byłby tak naiwny, żeby przyzywać Bożej interwencji, która miałaby sprawić, że odrośnie odcięta noga. Taki cud, który skądinąd byłby przekonujący, nigdy nie został stwierdzony. I możemy śmiało przewidzieć, że nigdy stwierdzony nie zostanie" - Felix Michaud
"Widzę wiele lasek i kul, ale nie widzę żadnej drewnianej nogi" - Emil Zola w Lourdes
"Przeglądając spis tak zwanych cudownych uzdrowień, nigdzie nie stwierdziłem, aby wiara spowodowała odrośnięcie amputowanej kończyny" - Jean Martin Charcot o Lourdes
"Nawet najbardziej niewykształceni zwolennicy tezy o możliwości cudownych interwencji boskich nie ośmielają się już prosić o >>cuda<<, które byłyby naprawdę >>nadprzyrodzone<<, jak na przykład odrośnięcie amputowanych nóg czy rąk" - Ambrogio Donini
Vittorio Messori, znany włoski dziennikarz, w tej książce opisuje cud, który miał miejsce w 1640 roku w wiosce Calanda w Hiszpanii. Chłopcu, który stracił nogę, została ona cudownie przywrócona. Cud ten jest udokumentowany w sposób wręcz porażający. Pokazuje też, że cytowani wyżej antykatolicy nie odrobili swojej lekcji - nieistotne, że są ateistami - skoro uciekają się do stwierdzeń kategorycznych, powinni ich wypowiedzenie poprzedzić w miarę starannym rozeznaniem.
Nie będę psuł Wam zabawy szczegółami. Książka jest fenomenalna, i może - oprócz samej otoczki wokół relacjonowanego wydarzenia - dostarczyć Wam dużo informacji o historii Hiszpanii. A jeżeli spodoba się Wam sposób narracji Messoriego, to zachęcam gorąco do przeczytania "Czarnych kart Kościoła" tegoż autora.
sobota, 4 czerwca 2011
Marvin Heemeyer i jego wojna z systemem
Dziś mija siódma rocznica śmierci Marvina Heemeyera, który stał się dla wielu ludzi symbolem walki z opresyjnym systemem władzy.
Marvin Heemeyer mieszkał w miasteczku Grand Lake w stanie Kolorado, USA. W odległym o 26 km Granby prowadził firmę, zajmującą się naprawą tłumików. Historię jego walki z lokalnymi władzami podaję za wersją z polskiej Wikipedii (praca jest udostępniana na zasadach licencji CC-BY-SA. Opis licencji znajduje się tutaj):
Marvin Heemeyer mieszkał w miasteczku Grand Lake w stanie Kolorado, USA. W odległym o 26 km Granby prowadził firmę, zajmującą się naprawą tłumików. Historię jego walki z lokalnymi władzami podaję za wersją z polskiej Wikipedii (praca jest udostępniana na zasadach licencji CC-BY-SA. Opis licencji znajduje się tutaj):
Według relacji mieszkańców miasta oraz pozostawionych przez Heemeyera nagrań i listów, w 2001 wdał się on w spór z ratuszem dotyczący planów zagospodarowania przestrzeni miejskiej. Zmienione chwilę wcześniej plany zakładały budowę fabryki cementu w sposób, który odciąłby jedyną drogę dojazdową do zakładu Heemeyera, co uniemożliwiłoby mu prowadzenie biznesu, i uczyniłoby posiadany przez niego grunt praktycznie bezwartościowym.
Heemeyer bezskutecznie zabiegał o pozostawienie drogi dojazdowej i składał liczne apelacje od decyzji, jednak ratusz niezmiennie sprzyjał budowie fabryki, a także jawnie krytykował postawę Marvina za pośrednictwem lokalnych mediów. Po przegranej, właściciel zakładu postanowił nie poddawać się i zaczął zabiegać o zbudowanie nowej drogi dojazdowej na jego posesję - jednak i ten wysiłek skończył się niepowodzeniem.
Ostatecznie Marvin postanowił wybudować drogę na własny koszt, i kupił buldożer Komatsu D335A, równocześnie składając wniosek o niezbędne pozwolenie na budowę drogi - jednak i ten wniosek został odrzucony przez urzędników miejskich. Wkrótce później, Heemeyer został odcięty od systemu kanalizacyjnego (aby z niego skorzystać, musiałby przeprowadzić rurę przez ok. 3 metry gruntu będącego obecnie własnością fabryki cementu), i niezwłocznie ukarany serią mandatów, które otrzymał za różne wykroczenia, wliczając w to brak kanalizacji.
Kiedy kolejne petycje do władz, mediów i lokalnej społeczności nie dały żadnych skutków, Heemeyer poddał się, dzierżawiąc grunt firmie wywożącej śmieci. Umowa zakładała, że miałby on sześć miesięcy na wyprowadzenie się z posesji. Jak się później okazało, okres ten wykorzystał na ulepszenie swojego buldożera, osłaniając go miejscami ponad 30 centymetrami stali i betonu, instalując kamery zapewniające widoczność otoczenia w każdym kierunku, a w końcu konstruując klimatyzację i inne systemy pozwalające na komfortowe przebywanie wewnątrz przez wiele godzin.
4 czerwca 2004, konstruktor zasiadł za sterami buldożera, wyjeżdżając przez ścianę swego dawnego warsztatu, a następnie zrównując z ziemią fabrykę cementu i wyruszając w miasto. W ciągu kilkugodzinnej wyprawy Heemeyer zniszczył doszczętnie budynek ratusza, siedzibę lokalnej gazety, dom burmistrza, i wiele innych budynków publicznych powiązanych z osobami, które były zaangażowane w spór. Łącznie w gruzach legło 13 budynków. To, że nikt nie został ranny, niektórzy świadkowie przypisywali precyzyjnej kalkulacji działań Heemeyera.
Podczas powolnego i nieubłaganego pochodu pojazdu, policja i oddziały SWAT próbowały powstrzymać maszynę, ale zarówno ogień z broni długiej, jak i granaty nie miały żadnego wpływu na pojazd, i ostatecznie, po oddaniu ponad 200 strzałów (w tym amunicji przeciwpancernej), siły porządkowe musiały po prostu bezsilnie obserwować wydarzenia.
Buldożer był uzbrojony w karabin Barrett M82, karabin Ruger AC556, pistolet Kel-Tec P11 i rewolwer magnum, ale Heemeyer użył ich tylko do celów obronnych. Gdy policjanci zorientowali się, że strzela ponad ich głowami, na początku sądzili, że po prostu słabo strzela, kiedy jednak później weszli do buldożera i zobaczyli uzbrojenie i kamery, uświadomili sobie, ze gdyby Heemeyer chciał, mógłby pozabijać wszystkich z łatwością. Wszystko wskazuje więc na to, że jedynym celem Heemeyera była destrukcja budynków, a nie krzywdzenie ludzi.
Heemeyer dwukrotnie zmierzył się z innymi maszynami. Gdy zaatakował cementownię, Code Docheff - właściciel zakładu - wsiadł do ładowarki i próbował trafić w silnik buldożera, a następnie zerwać gąsienicę. Marvin oddał najpierw kilka strzałów ostrzegawczych w powietrze, potem w łyżkę ładowarki, a potem zepchnął ją na bok. Docheff uciekł, słysząc strzały. Później, gdy buldożer znajdował się na terenie Independent Gas Co. władze wysłały w jego kierunku dwie zgarniarki. Jedna z nich zablokowała mu wyjazd, tak aby policja mogła oddać strzał z ciężkiej broni. Heemeyer zawrócił i próbował wyjechać z zakładu inną drogą, a potem po stoku znajdującym się wzdłuż drogi. Kiedy mu się to nie udało, ruszył w stronę zgarniarki. Pomimo, że kierowca z całych sił próbował go zatrzymać, Marvin zepchnął go na bok i odjechał. Kilka minut później zgarniarka zablokowała Heemeyerowi drogę wstecz podczas burzenia sklepu Gambles. Heemeyer ruszył przed siebie, niszcząc kompletnie ścianę budynku. Ostatecznie do akcji wkroczył inny buldożer, Caterpillar D9, ale wówczas było już po wszystkim.
Gdy po pewnym czasie w pojeździe zawiodła chłodnica, a jedna z gąsienic zapadła się w piwnicy sklepu Gambles, pilot buldożera sięgnął po pistolet i popełnił samobójstwo. Zarówno pozostawione przez niego nagrania, jak i sposób budowy włazu, wskazują, że nigdy nie zamierzał opuścić buldożera - właz został skonstruowany tak, by jego ponowne otwarcie graniczyło z niemożliwością. Wg niektórych źródeł Heemeyer zaspawał się w środku, choć wcale nie musiał tego robić - sama pokrywa ważyła 910 kilogramów i była dobrze wpasowana w pancerz, poza tym Heemeyer zalał ją olejem, by trudniej było ją chwycić, co odkryli policjanci próbujący dostać się do kabiny.
Ponieważ obawiano się (bezpodstawnie, jak się okazało), że buldożer może być zaminowany, przewieziono go z dala od miasta i dopiero tam przystąpiono do prób otwarcia kabiny. Dopiero około 2 w nocy policjanci z pomocą palnika wycięli dziurę w miejscu, gdzie zainstalowana była kamera i weszli do środka. Wówczas z pomocą dźwigu wydobyto ciało Heemeyera.
Zgodnie z życzeniem rodziny, miejsce pochówku Heemeyera nie zostało podane do opinii publicznej.
Straty spowodowane przez Heemeyera oszacowano na ponad 7 milionów dolarów. Mimo potępienia ze strony lokalnych władz i mediów, dla wielu osób, stał się ludowym bohaterem i symbolem sprzeciwu wobec władzy. Powstało wiele witryn gloryfikujących jego działania. Buldożer ochrzczono w mediach przydomkiem Killdozer, nawiązującym do telewizyjnego horroru, nakręconego w 1974 na podstawie opowiadania Theodore Sturgeona (w niektórych z wywiadów, m.in. dla gazety "Rocky Mountain News", mieszkańcy określali także buldożer mianami "Megadozer" i "Armageddon Tank").
Urzędnicy miejscy ogłosili 19 kwietnia 2005, że Killdozer zostanie rozebrany i zezłomowany. Części zostaną rozwiezione po wielu złomowiskach by zniechęcić zwolenników Heemeyera do zbierania pamiątek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)